Rozczarowanie
(Źródło zdjęcia-Fot. Piotr Skornicki / Agencja Wyborcza.pl)
Poprzedni kącik zacząłem od nagłówka „kompromitacja”, ten zaczynam od „rozczarowanie”. Trzeba przyznać, że o czymś to świadczy. Mianowicie Lech jest wybitny w rozpalaniu nadziei i podsycaniu marzeń, a niestety wszystko to zazwyczaj niweczy. Po niespodziewanie dobrym początku rundy, gdzie udało się pokonać Zagłębie, którego poza sezonem mistrzowskim Kolejorz nie był w stanie ograć od paru ładnych lat, oraz Jagiellonię która nie przegrała na swoim stadionie od roku. Mecze te miały lepsze i gorsze momenty, drugiej połowy meczu z Jagą nie dało się oglądać, a gdyby nie Mrozek Lech by tego nie wygrał, to jednak w każdym z tych spotkań udało się sięgnąć po trzy punkty. Z tego powodu na kolejny mecz ze Śląskiem udało się ponad 30 tysięcy ludzi, co jak na luty było frekwencją wybitną. Przez to, że Jagiellonia straciła punkty w meczu z Ruchem prawie go przegrywając, nastała szansa by po raz pierwszy od lata objąć fotel lidera. Mimo to Lech zagrał mecz podobny do tego w Warszawie jesienią, nie walczył zbyt intensywnie o zwycięstwo i wyglądał tak, jakby remis całkowicie mu pasował. Trzeba przyznać, że Śląsk zagrał z podobnym nastawieniem, co jednak było bardziej zrozumiałe po dwóch przegranych meczach do zera wrocławian, tym bardziej że grali przecież na wyjeździe. Paradoksalnie to oni mieli najlepszą sytuację w meczu, gdzie pod koniec drugiej połowy Mrozek obronił strzał niezdecydowanego Klimali, który wcześniej urwał się obrońcom Lecha. Skończyło się zawodem i nudnym 0-0.
Było to jednak do przeżycia, bo nadchodził wielkimi krokami dla wielu mecz sezonu czyli starcie między Lechem a Pogonią w ćwierćfinale Pucharu Polski. Na mecz ten Lech wyszedł z dwoma zmianami w 11, czyli Barrym Douglasem na lewej obronie oraz Filipem Bednarkiem w bramce. O ile występ tego pierwszego był niezły, to Bednarek nie pomagał swoimi interwencjami drużynie. Mecz zaczął się od dwóch niezłych sytuacji Pogoni; wyjścia Grosickiego sam na sam z Bednarkiem (który stał w polu karnym zamiast wybiec do piłki gdy miał bliżej) który fatalnie przestrzelił, co trybuny skomentowały gromkim śmiechem, oraz strzału Gorgona który uderzył jednak za wcześnie i posłał piłkę w trybuny. Lech pierwszą połowę miał słabą, w drugiej wziął się już do roboty i przeważał. Stworzył sobie trzy sytuacje których jednak nie wykorzystał. Strzał Marchwińskiego obronił Cojocaru, wyjął też podkręcone uderzenie Velde, oraz ponownie jego strzał i dobitkę ze spalonego Hoticia. Doszło do dogrywki w której dały o sobie znać skurcze i zmęczenie, boisko opuścił chociażby Szymczak, przez co Lech grał w drugiej połowie dogrywki czterema skrzydłowymi. Obrazuje to również poziom kadry i cudowną decyzję, by pierwszy raz od zimy sezonu 11/12 nie przeprowadzić żadnego transferu. Wracając do meczu, Lech strzelił bramkę za sprawą Ba Loui, gol ten jednak został nieuznany przez spalonego Velde. Po głupim faulu Kwekweskirego Pogoń w 120 minucie miała rzut wolny, Bednarek nie wyszedł do piłki, reprezentant Gruzji zgubił Gamboę którego powinien był kryć, a ten wpakował piłkę do pustej bramki. Ponad 130 minut meczu i męk z nim związanych zakończyło się eksplozją radości wśród piłkarzy, sztabu, i kibiców Pogoni. Lech po raz kolejny nie był w stanie nawet strzelić gola Portowcom oraz wyeliminować klubu z Ekstraklasy w rozgrywkach Pucharu Polski.
Zamiast rehabilitacji-pośmiewisko… znowu
(Źródło zdjęcia-lechpoznan.pl)
Lech podłamany wtorkową porażką rozgrywał następny mecz niedzielę z innym zespołem będącym w fatalnej dyspozycji. Przyjechał do Częstochowy na spotkanie z Rakowem który również odpadł tego samego dnia z Pucharu Polski w jeszcze gorszym stylu, przegrywając 0-3 z Piastem Gliwice. Podopieczni Mariusza Rumaka wyszli na ten mecz z Marchwińskim ustawionym jako „dziewiątka” oraz z Hoticiem jako ofensywnym pomocnikiem. Wydawało się, że obie ekipy starcie to potraktują poważnie, bo trenerzy wystawili najlepsze możliwe jedenastki. Dodatkowym smaczkiem było to, że Dawid Szwarga walczył o swoją posadę, która była bardzo poważnie zagrożona po wpisie na Twitterze właściciela klubu, który wprost powiedział że stali się „ligowym średniakiem”. Pierwszy kwadrans był bardzo szarpany, zawodnicy obu drużyn popełniali proste błędy i bez przerwy tracili piłkę. Bo rzucie wolnym sprokurowanym przez Joela Pereirę, który rozegrał chyba najgorsze spotkanie w naszym klubie, strzał oddał Bartosz Nowak. Pech chciał, że zasłonięty Mrozek nie widział na czas podkręconej piłki, a ta wtoczyła się do bramki. Raków nieoczekiwanie objął prowadzenie i na tym nie poprzestał. Po 10 minutach było już 0-2 gdy po stracie Murawskiego swoją pierwszą bramkę w tym sezonie ligowym zdobył Gustav Berggren. Później był jeszcze strzał Crnaca w nogę Gurgula i obrona Mrozka po strzale z ostrego kąta Drachala. Ale do trzech razy sztuka i kolejna bramka Berggrena po rykoszecie stała się faktem. Było już po meczu i to wiedział każdy. Lech swoją beznadzieję pokazał też w drugiej połowie którą przegrał tylko jedną bramką co jest niewątpliwie wielkim sukcesem i niekoniecznie jest to sarkazm. Karykaturalny występ zaliczył wprowadzony z ławki Adriel Ba Loua, godny porównania ze słynną zmianą Mateusza Żukowskiego z meczu z Widzewem Łódź w sezonie 22/23. Mrozek zaliczył niezłą interwencję przy strzale Koczergina, ale krótko później po odbiciu się najpierw od słupka a później od jego nogi padł gol na 0-4. Wcześniej jak amator ograny został Ba Loua, zaczęło pachnieć „poprawieniem” rezultatu z meczu z Pogonią w rundzie jesiennej. Skończyło się wspaniałomyślnie na tylko 0-4, choć Raków miał jeszcze sytuację gdzie piłkę wybijał wślizgiem Andersson. Jedyna dobra sytuacja Lecha to kompletnie zepsuta szansa Szymczaka, który nie trafił nawet w bramkę po podaniu Ba Loui. Lech po raz kolejny udowodnił, że nie ma takiej kompromitacji której nie jest w stanie osiągnąć.
Co dalej?
Ci którzy po dwóch kolejkach uwierzyli w projekt Mariusza Rumaka zostali boleśnie sprowadzeni na ziemię. Sam miałem cień nadziei ale nie spodziewałem się jakiegoś trofeum za tego szkoleniowca. To sympatyczny człowiek ale słaby trener, wypluty przez rynek wiele lat temu. Nie jest w stanie sprostać wyzwaniom współczesnej piłki, a dwa drugie miejsca sprzed dekady niewiele dziś znaczą. Lech przegrał dwa mecze w Ekstraklasie w jednym sezonie minimum czterema bramkami po raz pierwszy od sezonu 05/06. Do ostatniego meczu dobrze funkcjonowała obrona, ale to już się posypało. Lech nie strzelił bramki od ponad 300 minut (!). Kadra jest trapiona przez kontuzję a wielu piłkarzy nie przypomina samych siebie. Murawski, Mrozek, Pereira – nawet tacy zawodnicy z Rakowem wyglądali jak juniorzy. Kadra świadomie nie została wzmocniona, co widać i pewnie niejednokrotnie to jeszcze da o sobie znać. Przynajmniej do maja Lech będzie grał tylko Szymczakiem w ataku, który nie jest w stanie grać co tydzień 90 minut, było to widać w starciu z Pogonią. Ten sezon może być zaprzepaszczeniem i końcem mistrzowskiej drużyny z 2022 roku, w kontekście finansów czy trzonu drużyny. „Może”, ponieważ matematycznie wszystko jest możliwe. Strata do lidera to 5 punktów, ale Lech musiałby wygrać prawie wszystko do końca sezonu. Każdy kibic po prawdopodobnie absolutnie fatalnym sezonie może tylko zapytać – „Co dalej?”
Zwyczajny Kibic