Mimo wygranej z Piastem, nastroje na Łazienkowskiej 3 nie uległy jakiejś znacznej poprawie. Powyższe zdjęcie to dla mnie swoisty symbol obecnej sytuacji Legii. Drużyna niepewnie kroczy od meczu do meczu, niczym we mgle, a przyszłość rysuje się w niezbyt wyraźnych kształtach. Ostatnie tygodnie postawiły poważny znak zapytania nad całym projektem „Legia Warszawa by Jacek Zieliński&Kosta Runjaić&Marcin Herra”.
Powrót do przeszłości
Na początku tego tekstu przeniesiemy się nieco w czasie. Wiosną 2022 roku Legia była o krok od spadku z Ekstraklasy. Kibice dosadnie wyrazili swoje zdanie nt. sytuacji wokół klubu w trakcie meczu z Wisłą Kraków. Pojawiły się wówczas na Żylecie transparenty, nawołujące do tego, aby pan Darek, delikatnie mówiąc, „sobie poszedł”. Trybuny świeciły pustkami, pobiliśmy nawet „rekord” najniższej frekwencji na nowym stadionie (6529 widzów, spotkanie z Górnikiem Łęczna w ramach 1/4 Pucharu Polski). Ja sam, jak i pewnie wielu innych kibiców miałem wówczas poczucie, że naszą ukochaną Legią zarządzają amatorzy, którzy rozmieniają na drobne cały jej potencjał.
Wtedy to urząd wiceprezesa objął Marcin Herra, a niewiele wcześniej za dział sportu został odpowiedzialny Jacek Zieliński, legenda Legii. Jednym z ich podstawowych zadań było odzyskanie zaufania kibiców. Klub starał się wyjść do nas, były organizowane spotkania z piłkarzami na mieście, gdzie rozdawano vouchery na spotkania ligowe. Potem były spotkania z zawodnikami i sztabem szkoleniowym, mogliśmy zrobić sobie zdjęcie z naszymi ulubieńcami i zamienić z nimi kilka słów. Wreszcie doczekaliśmy się koszulki meczowej, która odpowiadała niemal wszystkim- po latach udziwnień i eksperymentów postawiono na prosty wzór, którego się domagaliśmy. Pan Herra udzielał licznych wywiadów, m.in. w kibicowskim podcaście „Kilka słów o Legii”, gdzie jego słowa napawały nadzieją. Czuliśmy, że nasz głos jest słyszany. Wspólna praca zarówno kibiców, jak i klubu, przyniosła sezon z rekordową średnią frekwencją w Ekstraklasie. Lekko ponad rok po rekordowo niskiej liczbie kibiców na meczu sytuacja zmieniła się o 180 stopni.
W tym samym czasie Jacek Zieliński sprzątał bałagan, którego narobił jego poprzednik. Byliśmy wyrozumiali, że brakuje pieniędzy, że trzeba nieraz lepić z niczego. Drużyna wygrzebała się ze swoich kłopotów i najpierw utrzymała się stosunkowo spokojnie w lidze pod wodzą Vuko, by w następnym sezonie wrócić do ligowej czołówki. Wybrany przez Zielińskiego na posadę trenera Kosta Runjaić zdawał się być właściwym człowiekiem we właściwym miejscu. Swoją pracą dawał nadzieję, że Legia może grać nie tylko skutecznie, ale również ładnie dla oka. Drugie miejsce, przy tak dysponowanym Rakowie, należało przyjąć z pokorą, jako zasłużony wynik. To miał być jedynie przystanek w drodze tam, „gdzie nasze miejsce”- czyli na mistrzowski tron. Dyrektor sportowy był spójny w swoim przekazie, nawet gdy jego niektóre działania były nietrafione, to dawało się dostrzec stojącą za nimi logikę. Identycznie było z wiceprezesem Herrą- wpadki w zarządzaniu zdarzały się regularnie, choćby nieporozumienie komunikacyjne z czerwca 2023 roku dot. cen karnetów. Szybko jednak każdy kryzys był zażegnywany. Wreszcie po tylu latach nie miałem poczucia, że moim ukochanym klubem rządzą wariaci.
Ograniczenie ryzyka to jeszcze większe ryzyko
Niestety, ostatnie tygodnie solidnie zachwiały moim zaufaniem do całego tego projektu. Zamiast wykorzystać zarobione na transferach i grze w Europie pieniądze, postanowiono wybrać wariant oszczędnościowy. Sam fakt sprzedaży Bartka Slisza i Ernesta Muciego nie jest niczym dziwnym, funkcjonujemy w takich realiach, że przy dobrych ofertach musimy oddawać zawodników do lepszych lig. Jacek Zieliński bardzo dużo czasu w wywiadach poświęcił na tłumaczenia, dlaczego był zmuszony te oferty przyjąć. Problem w tym, że o to niemal nikt nie miał pretensji! Największe zarzuty były o to, że z zarobionych w ostatnim czasie pieniędzy nie wydano niemal nic na wzmocnienie zespołu, który przecież jeszcze jesienią miał swoje problemy. Ze Sliszem i Mucim w składzie zajęliśmy 5 miejsce w Ekstraklasie na koniec roku, więc co, bez nich mieliśmy być silniejsi i finiszować już na wyższej lokacie?
Opowieści o tym, że pieniądze za Muciego jest spłyną w ratach też nie są żadnym wytłumaczeniem- aktualnie niemal wszystkie kluby odraczają płatność za swoich piłkarzy, więc dlaczego my nie moglibyśmy również tak zrobić? Inną z wymówek było, że żaden klub walczący o sukcesy nie chce się w tym momencie osłabiać, dlatego jest nam trudno dokonać transferu. Chciałbym zauważyć jednak, że my się tej zimy osłabiliśmy dosyć poważnie. Czy to zatem oznacza, że Legia nie jest klubem walczącym o sukcesy sportowe? Pan Jacek nie chciał robić ruchu pod publiczkę, wolał ograniczać ryzyko. W porządku, jednak moim skromnym zdaniem większym ryzykiem było wejść w tę rundę z tak wąską kadrą, niż przeznaczyć te kilkaset tysięcy euro na sprowadzenie choćby jednego piłkarza do ofensywy. Wówczas trener mógłby mieć minimalnie większe pole manewru.
Swoimi decyzjami Jacek Zieliński w dużej części zaprzeczył własnym słowom. Jeszcze w grudniu zapowiadał, że Legia dokona ruchu transferowego do klubu „na kredyt”. Do dziś nie wiadomo, czy chodziło mu o Ryoyę Morishitę (który przecież na razie jest ciągle tylko wypożyczony), Qendrima Zybę (również wypożyczenie), a może o kogoś jeszcze innego, kto ostatecznie do Legii nie trafił? Na każdym kroku powtarzał, że najważniejszym jego zadaniem jest dbać o to, aby drużyna się cały czas rozwijała i była coraz lepsza. Teraz, przy braku zajęcia miejsca premiowanego startem w europejskich pucharach, grozi nam powrót do początku tego całego projektu. Znowu będzie trzeba zacisnąć pasa i sprowadzać piłkarzy jak najmniejszym kosztem. A jak widać po słabości rywali, mistrzostwo Polski było (i w sumie ciągle jeszcze jest) w naszym zasięgu. Największym problemem Legii okazała się ona sama… który to już raz?
Niemiecki upór
Trener Runjaić również ma w tej całej sytuacji sporo za uszami. Po tym, jak w zeszłym sezonie w ustawieniu 1-3-5-2 Josue rozegrał jeden z najlepszych sezonów w swojej karierze, Niemiec postanowił zmienić ustawienie na 1-3-4-3. Portugalczyk zaczął grać bliżej prawej strony, gdzie nie dawał tyle, co w środku pola. No ale dobrze, uznajmy, że trener miał przecież do tego prawo. W końcu to on jest w tej dziedzinie profesjonalistą, zapewne w tym wszystkim był jakiś jego pomysł na poukładanie tych klocków. Tylko dlaczego z uporem maniaka trwał przy tym ustawieniu również wtedy, gdy ewidentnie coś nie działało? Cała liga zdążyła się już nauczyć zagrań Josue na prawe skrzydło do Wszołka, tymczasem zdawaliśmy się nie mieć innego pomysłu na grę. Pozostało nam bezmyślnie posyłać kolejne wrzutki w pole karne rywali.
Kolejnym kamyczkiem do ogródka szkoleniowca Legii jest zestawienie linii defensywnej. Czasami wydaje się, jakby obronę na dany mecz wybierała maszyna losująca, z drobnym wyjątkiem: dziwnym trafem ta maszyna za każdym razem na pozycji lewego stopera wystawia Yuriego Ribeiro. Granie Portugalczykiem na tej pozycji to zwyczajne proszenie się o kłopoty. Uważam, że może on być wartościowym zawodnikiem w kadrze, ale bardziej na pozycji lewego wahadłowego. Nie może być przypadku w tym, że gdy jesienią Ribeiro usiadł na ławce rezerwowych, to Legia nagle zachowała cztery czyste konta z rzędu. Kiedy zaś tylko wrócił do składu na pozycji stopera, to straciliśmy dwa gole u siebie z Wartą. W statystykach o wiele lepiej od niego wypada na tej pozycji Steve Kapuadi (który z kolei fatalnie prezentował się jako centralny zawodnik w trzyosobowym bloku- a tam nagminnie wystawiał go Runjaić w tej rundzie). Teraz przy zawieszeniu Pawła Wszołka za czerwoną kartkę jest szansa, że Ribeiro wróci na lewe wahadło, gdzie przecież potrafił zagrać znakomicie przeciwko AZ Alkmaar w Lidze Konferencji.
Mimo tych wszystkich błędów, które Kosta Runjaić popełnił do tej pory, nadal pozostaje on stanowisku trenera Legii. Osobiście uważałem, że po porażce z Widzewem w Łodzi powinien zostać zwolniony. Zespół potrzebował impulsu, który pozwoli się odbić od dna i uratować w minimalnym stopniu ten sezon, choćby poprzez zajęcia miejsca premiowanego awansem do europejskich pucharów. Akurat przed nami przerwa na kadrę i nowy szkoleniowiec miałby trochę czasu na poukładanie pewnych rzeczy w drużynie. Jednak teraz był ostatni moment na wymianę trenera. Po przerwie na kadrę Legię czeka prawdziwa „ścieżka” zdrowia: najpierw pojedzie do Zabrza, by potem zagrać 3 mecze pod rząd z drużynami z czołówki. W takich okolicznościach, na kilka kolejek przed końcem sezonu zmiana trenera nie miałaby większego sensu. Skoro Niemiec już został na stanowisku, to rozliczmy go w maju. Może ta szczęśliwa i wymęczona wygrana z Piastem pomoże odblokować głowy naszym piłkarzom? W tym spotkaniu widoczna była zmiana w naszej grze- wróciliśmy do 1-3-5-2, Josue znowu był mózgiem naszego środka pola. Przesunięty bliżej pola karnego rywali Marc Gual wreszcie pokazał to, z czego słynął w Jagiellonii. Oczywiście, jedna jaskółka wiosny nie czyni i ten mecz nie był w naszym wykonaniu jakiś piękny, może jednak być pewnym światełkiem w tunelu na przyszłość.
Ostatnia szansa
Z całego trio stanowiącego aktualnie centrum zarządzania Legią Warszawa jedynie do Marcina Herry nie można mieć większych pretensji. On z prawie wszystkich swoich zapowiedzi się wywiązał wręcz z nawiązką- największą jego porażką jest z pewnością dalszy brak podpisania sponsora tytularnego stadionu, co pozbawia klub pokaźnych wpływów finansowych. Jednak we wszystkich innych dziedzinach klub pod jego wodzą się rozwija w najlepsze. W tym sezonie prawdopodobnie znowu pobijemy rekord średniej frekwencji, dzień meczowy na Łazienkowskiej wreszcie jest świętem, na które przychodzi się nie tylko dla poziomu piłkarskiego. Mimo to, choćby najlepsze marketingowe działania klubu nie zastąpią tego, co najważniejsze: wyników sportowych. To one na końcu decydują, czy wychodzimy ze stadionu wkurzeni, czy zadowoleni.
2 lata temu zaufałem Jackowi Zielińskiemu, a potem Koście Runjaicowi. Cytując klasyka „mieli mój miecz, mój łuk i mój topór”. Gdy zespół wpadł w kryzys podczas rundy jesiennej, to bardzo długo ich broniłem. Niespodziewany awans do fazy grupowej europejskich pucharów w tamtym momencie był olbrzymim wyzwaniem, z którym i tak poradziliśmy sobie stosunkowo dobrze, jak na standardy ostatnich lat. Zima była dla nich poważnym sprawdzianem, jak udźwigną tę całą sytuację. Na ten moment wygląda, że idzie im, delikatnie mówiąc, średnio z tym dźwiganiem. Po zimowych przygotowaniach drużyna wygląda jeszcze gorzej, niż jesienią, gdy grała co 3 dni- nie można za to nie winić trenera. Z kolei dyrektor sportowy nie zadbał o to, żeby ów trener miał optymalny materiał ludzki do realizowania swoich pomysłów na grę. Zamiast tego dostawaliśmy kolejne wywiady, w których zapewniano nas, że „jest super, jest super, więc o co wam chodzi?”. Niestety okazało się, że nie jest tak do końca super…
Przed Legią miesiąc prawdy, który da nam odpowiedź na zadane przeze mnie w tytule pytanie. Mamy taki terminarz, że albo wypiszemy się na dobre z walki o cokolwiek w tym sezonie, albo na nowo ożywimy trupa, którym zdawaliśmy się być po porażce z Widzewem (pierwszej za mojego życia, dziwne uczucie…). Mam dużą obawę, że w przypadku zrealizowania tego pierwszego scenariusza i braku europejskich pucharów, czeka nas kolejny reset. Przy wszystkich uwagach, które mam do duetu Zieliński&Runjaić, nadal wierzę, że uda im się z tego trudnego momentu wyjść. Wypracowany przez nich kapitał jest na tyle cenny, że zwyczajnie szkoda go zmarnować. Pomijam tu już nawet osobistą sympatię, którą do całej tej obecnej ekipy mam dosyć sporą. Kolejna wymiana ludzi na kluczowych stanowiskach w klubie znowu zatrzymałaby nas w rozwoju. Zmarnowalibyśmy tylko cenny czas na trwanie w tym błędnym kole. Pozostaje więc mieć nadzieję, że tej przerwy na kadrę drużyna nie zmarnuje i w ostatnich 9 kolejkach sezonu zobaczymy Legią naprawdę „walczącą do końca”. Bo tylko wtedy odpowiedź na pytanie z powyższego tytułu będzie mogła napawać optymizmem na przyszłość.