PIOTR REISS: Grając za granicą tęskniłem za Lechem [WYWIAD]

Kilka dni temu miałem przyjemność przeprowadzić wywiad ze znanym każdemu fanatykowi polskiej piłki człowiekiem – byłym piłkarzem Lecha Poznań, Herthy Berlin, MSV Duisburg czy Warty Poznań, czyli z Piotrem Reissem. Porozmawialiśmy m. in. o zespole Kolejorza – zarówno z czasów jego gry w piłkę, jak i o obecnych czasach, epizodzie niemieckim czy jego własnej szkółce piłkarskiej. Na efekt rozmowy zapraszam poniżej.

Zacznę może właśnie od Lecha, bo jest Pan legendą Kolejorza, jednak Pana początki w zespole z Poznania nie były też pod względem wyników idealne. Lech był wówczas po wspaniałym okresie zwieńczonym zdobyciem trzech mistrzostw Polski w 4 lata kończył następne sezony kolejno na miejscach dziewiątym, szóstym, jedenastym i czwartym. Pan w 4 z 5 tych sezonów grał w zespole z Poznania, stąd mam pytanie, dlaczego nie udało się podtrzymać tej dobrej serii, którą wówczas poprzednicy rozpoczęli? Co stanęło na przeszkodzie tego, żeby te sukcesy ciągnąć dalej?

Kiedy ja wchodziłem do zespołu, to Lech odłączał się od Kolei, czyli skończyły się te grube lata dobrze sponsorowane przez Polskie Koleje Państwowe. Nastąpiły trudne czasy przemian w polskiej piłce, kluby przestały mieć sponsorów, które były wcześniej spółkami Skarbu Państwa i zaczęła się posucha, jeśli chodzi o wyniki Lecha. Ciężko było o pieniądze, czasami brakowało ciepłej wody po treningu, żeby się wykąpać, brakowało na wypłatę. Piłkarze często nie mieli płaconych premii za zwycięstwa, więc te czasy były naprawdę trudne. Mimo wszystko wtedy klub postanowił tylko i wyłącznie na wychowanków. To wtedy w Lechu grali praktycznie sami wielkopolanie, choć oczywiście były wyjątki, jak Gift Muzadzi czy Sekou Drame. Natomiast mimo wszystko klub był oparty na zawodnikach z Wielkopolski. Dzisiaj Lech ma ogromne pieniądze, ogromny budżet płacowy. Mi się wydaje, że na te pieniądze, które Lech posiada obecnie te wyniki są słabe w porównaniu do tego, jakie były za moich czasów, gdzie jak na wydawane pieniądze wyniki były ciekawe. W sytuacjach, gdy nie byliśmy w ogóle faworytem potrafiliśmy pokonać znacznie bardziej renomowane zespoły, bogate zespoły, takie jak Legia Warszawa czy Wisła Kraków, będąca wtedy pod rządami Bogusława Cupiała, więc potrafiliśmy z tymi zespołami wygrywać. Mieliśmy fajny, zgrany kolektyw. Kibice przychodzili dla nas, Wielkopolan. Dzisiaj jest troszeczkę inaczej, kibice chcą przyjść zobaczyć dobre widowisko i wyjść z niego zadowoleni. Jeśli Lech gra ostatnio słabo to niezadowolenie kibiców wzrasta, czego dowodem był mecz chociażby ostatnio rozgrywany w Krakowie z Puszczą Niepołomice.

Wielu kibiców kojarzy pana głównie z Lechem Poznań, ale miał też Pan epizod zagraniczny. W zimę 1998r. odszedł pan właśnie z Lecha zamieniając Kolejorza na Herthę Berlin i od razu w pierwszym meczu z Hamburgiem wygranym 4:0 wpisał się Pan na listę strzelców, więc chyba lepszego początku nie mogło być. Jednak trochę gorzej to wyglądało później, bo w 19 meczach strzelił Pan 2 gole i zanotował 4 asysty. Jak Pan wspomina swoje występy w drużynie ze stolicy Niemiec? Czy dało się z tego pobytu wyciągnąć trochę więcej niż rzeczywiście się wyciągnęło?

Oczywiście, zawsze można więcej było osiągnąć, niż się osiągnęło i tego bardzo żałuję, natomiast chciałbym dodać, że były to trudne czasy. Polska za Niemcami była daleko, między polską piłką a niemiecką była diametralnie bardzo wysoka przepaść i nie chodzi tu tylko o zarobki. Grali tam znacznie lepsi piłkarze, poziom organizacyjny też był bardzo wysoki, więc ta bariera i różnica między tymi dwoma krajami była ogromna. Odchodziłem z Lecha za 2 miliony niemieckich marek, które miały wówczas bardzo wysoką wartość i wtedy te pieniądze były zupełnie nieadekwatnym do tego, co jest dzisiaj. Przeliczając dwa miliony marek na miliony euro dzisiaj to milion euro w stosunku do zarobków piłkarzy, do transferów to jest kwota niska, ale 30 lat temu te pieniądze były kolosalnie duże i moje odejście z Lecha pomogło Lechowi przetrwać przez kolejne 2 lata. Między poziomami Ekstraklasy i Bundesligi była duża różnica i nie było łatwo, ale ja grając z Herthą Berlin w Lidze Mistrzów, gdzie dzisiaj Hertha balansuje między 1. Bundesligą, a drugą to za moich czasów był jedyny sezon, w którym Hertha była w Lidze Mistrzów. Graliśmy z Galatasaray Stambuł, Chelsea, Milanem, więc to była fajna przygoda dla mnie i chyba najlepsze czasy dla Herthy w ostatnim stuleciu. Myślę, że kibice tęsknią za tym zespołem, w którym ja grałem. Zresztą, kiedy ja grałem w Berlinie to w naszym zespole było piętnastu reprezentantów z różnych krajów Europy. Dzisiaj nie wiem, czy jest jakikolwiek reprezentant kraju w Herthcie, więc na pewno trudno byłoby wygrać sobie tam miejsce. Tym bardziej, ja rywalizowałem z zawodnikami, których Hertha kupowała za 15 milionów, 10 milionów euro, więc to było olbrzymie pieniądze na tamte czasy. Było ciężko, ale zagrałem, pamiętają mnie do dzisiaj w Berlinie. Być rozpoznawanym dzisiaj w kilku milionowym mieście, uznaję to za sukces. Często jeżdżę do Herthy, zresztą do dzisiaj gram tam w zespole oldboyów. Często jestem tam zapraszany, więc chyba pozostawiłem po sobie dobre wrażenie. Natomiast zdecydowanie twierdzę, że piłkarsko mogło być dużo lepiej, nie udało się. Zawsze tęskniłem za Lechem i po kilku latach do tego Lecha wróciłem.

Zanim Pan do Lecha wrócił występował Pan w dwóch innych, niemieckich zespołach, dokładniej w MSV Duisburg wówczas grającym jeszcze w Bundeslidze oraz w drugoligowym Greutherze Furth. Jak Pan wspomina swoje występy w tych dwóch drużynach?

W Duisburgu grałem w pierwszej Bundeslidze z Tomkiem Hajto w jednym zespole, mieliśmy fajną atmosferę. Co prawda, gdy przychodziłem na wypożyczenie z Herthy Duisburg znajdował się na ostatnim miejscu w tabeli po 10 kolejkach miał bodajże jedynie 5 punktów zdobytych. Moje przyjście napawało optymizmem kibiców, kilka bramek strzeliłem, w tym od razu w pierwszym meczu. Kibice po sezonie wybrali mnie piłkarzem sezonu. Grałem z dziesiątką na plecach w Bundeslidze, a niewielu piłkarzy z Polski grało z numerem 10. w Bundeslidze. Jest to numer magiczny, więc myślę, że to pewnego rodzaju wyróżnienie. W Furth natomiast był to krótki epizod 10-miesięczny. Chciałem stamtąd uciekać jak najszybciej, kiedy tylko nadarzyła się oferta powrotu do Poznania, ale Lech wtedy grał niestety na zapleczu ówczesnej pierwszej ligi, więc do Lecha wróciłem po to, żeby pomóc awansować do ekstraklasy.

No właśnie, bo w sezonie 2002/2003 wrócił Pan do Poznania i przez kolejne 7 lat bronił Pan barw Kolejorza z powodzeniem i chciałem się w szczególności zatrzymać przy sezonie 03/04, kiedy to Pan wraz z zespołem z Lechem i z trenerem Czesławem Michniewiczem u sterów wygrywał ten słynny Puchar Polski, z którego nawet powstawały filmy dokumentalne i ogólnie był to jeden z większych sukcesów Lecha jak na tamten czas. Kibice cały czas ten sukces wspominają, więc chciałem się też spytać, jak Pan tamten sukces wspomina po latach? I jak duży trud towarzyszył zespołowi przy zdobywaniu tego trofeum?

Cieszę się, że kibice wracają do tych czasów, bo gdyby nie kibice to wtedy nie zdobylibyśmy tego pucharu. Kibic był jedynym sponsorem klubu i przetrwaliśmy tylko dzięki kibicom, z tego, że kupowali bilety i chętnie przychodzili na nasze mecze, ale były to trudne czasy dla Lecha pod względem finansów i organizacyjnie. Odwdzięczyliśmy się bardzo dobrą grą właśnie sezonie 2003/2004 wygrywając z Legią Warszawa w dwumeczu, bo wtedy finał Pucharu Polski finał odbywał się w formie dwumeczu, czyli mecz siebie i mecz na wyjeździe. Okazaliśmy się lepsi, mimo porażki na wyjeździe, więc nie było w tym przypadku. Później zdobyliśmy Superpuchar Polski, wygrywając z mistrzem Polski, Wisłą Kraków, więc sukces ogromny. Był to mój jeden z najlepszych sezonów w mojej karierze. Strzelałem sporo bramek, sporo asystowałem, ale był też sezon 2006/2007, kiedy trenerem był Franciszek Smuda. Wtedy też zostałem królem strzelców w ekstraklasie. Bardzo mile wspominam ten czas i był to pierwszy w sezon po połączeniu Lecha z Amicą. Natomiast nie ukrywam, że w tym sezonie 2003/2004, o którym wspomniałeś, mieliśmy wtedy naprawdę fajny kolektyw, złożony z zawodników związanych z Wielkopolską, do dzisiaj praktycznie cały ten zespół w Wielkopolsce mieszka, więc często się spotykamy i wracamy wspomnieniami do tych sukcesów. Niesamowita frajda. Powstał nawet film „Droga po Puchar”, serdecznie zapraszam do obejrzenia go na YouTubie, bo film wraca do czasów sentymentalnych, przynajmniej dla mnie, kiedy oglądam ten film wspominając tamten zespół. Zespół złożony głównie z wychowanków.

Ten Puchar Polski łączy się poniekąd z sezonem 2008/2009, bo właśnie zdobył Pan w Lechu dwa Puchary Polski i od tamtego czasu Kolejorz nie zdobył żadnego krajowego pucharu. Chciałem się Pana spytać o Pana odczucia, no każdy sukces wspomina się latami, ale czy był on tym sukcesem lepiej wspominanym od tego pierwszego pucharu i ogólnie też chciałem przy tym zahaczyć o obecne czasy w Lechu, bo od kiedy Pan zdobył z nim ostatni puchar to Lech grał w pięciu finałach i ani razu nie wygrał. Jaki jest według Pana powód? Czy to jest brak szczęścia, czy na Lechu ciąży jakaś swego rodzaju klątwa?

Do meczu finałowego w Chorzowie na Stadionie Śląskim wracam tak średnio wspomnieniami, bo nie ukrywam, jako sportowiec wracam najchętniej do meczów, w których występowałem, więc najlepiej smakował ten Puchar z 2004 roku. Natomiast co się stało od tego momentu to nie wiem, czy to jakaś klątwa. Lech wychodził dość często do finału, nie potrafił tych finałów rozstrzygać na własną korzyść, duże rzesza kibiców na te finały do Warszawy jeździła. Sam byłem z kibicami na niejednym z tych meczów i niestety, przegrywaliśmy, ale trudno powiedzieć dlaczego. Chciałbym, żeby ta klątwa się odwróciła, gdzieś w tym roku Lech był blisko, ale niestety przegrał po dogrywce z Pogonią, a w tym roku była niesamowita szansa na zdobycie pucharu, tak samo jak jest na zdobycie mistrzostwa Polski. Dzisiaj tego mistrzostwa nikt nie chce zdobyć. Wszyscy z czołówki przegrywają, aż niesamowite. Kiedyś, przynajmniej za moich czasów, kiedy grałem, taka sytuacja, żeby trzy czy cztery pierwsze zespoły w tabeli przegrywały w jednej kolejce wszystkie swoje mecze, więc ta liga trochę w tych czasach jest dziwna. No mam nadzieję, że Lech się ustabilizuje w przyszłym sezonie i będzie walczył o to mistrzostwo, ale po raz kolejny o ten puchar. Zawsze puchar jest łatwiej zdobyć, bo tych meczów do wygrania jest zdecydowanie mniej. Trenerzy różnie do tych meczów w Pucharze Polski podchodzą, a ja tego kompletnie nie rozumiem. Wychodziłbym grając na 100%, tak jak to jest np. w Anglii czy w Niemczech, gdzie puchar kraju jest naprawdę traktowany bardzo poważnie przez wszystkie kluby, a w Polsce każdy wystawia drugi skład, chyba że dojdzie do półfinału i wtedy już o ten finał walczy. Nad tym ubolewam, bo chciałbym, żeby ta ranga Pucharu Polski wróciła na wysoki poziom.

W sezonie 2008/2009 miał Pan okazję dzielić szatnie z Robertem Lewandowskim. „Lewy” był świeżo po przyjściu z pierwszoligowego Znicza Pruszków i zaczynał swoją karierę w Ekstraklasie. Jakim piłkarzem był wtedy Robert i jak pan oceni współpracę z nim wówczas? I jeżeli chodzi o jakieś rady, bo na pewno musiał Pan dawać mu jakieś rady, to czy widać po nim teraz, że on jakiejś pańskiej rady się posłuchał i rzeczywiście wziął ją do siebie?

Mam nadzieję, że będąc w tym miejscu Robert pamięta, jak wchodził do szatni Lecha, będąc w ogóle nieznany zawodnikiem. Mógł się ode mnie uczyć. Ja wtedy byłem doświadczonym zawodnikiem, miałem 35 lat, Robert, bodajże, 19, więc myślę, że miał się od kogo uczyć i mógł mnie też podpatrywać. Mam nadzieję, że gdzieś tam coś z tego, czego mógł się nauczyć do dziś sobie zostawił, bo myślę, że uderza podobne bramki technicznie tzw. szpanką tak samo jak ja. Natomiast no ja wtedy starałem się Robertowi pomagać przede wszystkim poza boiskiem, czyli zorganizować mu mieszkanie i wprowadzić do zespołu jako kapitan drużyny, bo wtedy byłem kapitanem. Natomiast wtedy nie powiedziałbym, że będzie aż tak wielkim zawodnikiem, jakim się stał. Serdecznie z tego miejsca gratuluję, bo dziś jest piłkarzem fenomenalnym, chyba najsłynniejszym w historii polskiej piłki, bardzo rozpoznawalnym. Cieszę się, że tak daleko udało mu się dotrzeć, bo wtedy dzielił ze mną szatnię, siedział w niej obok mnie, natomiast jeśli chodzi o sytuację na boisku to niestety rywalizowaliśmy o jedno miejsca w składzie. Ktoś z nas musiał grać i był wtedy jeszcze Hernan Rengifo, więc trener Smuda różnych zawodników forował, więc musiałem z nim walczyć o miejsce w składzie. No ale jak już przegrałem to miejsce w składzie z Lewandowskim, no to przynajmniej dzisiaj nie ma wstydu, bo przegrałem rywalizację jako już dojrzały zawodnik z zawodnikiem, który dzisiaj jednym z najlepszych piłkarzy na świecie, więc wstydu chyba nie ma.

W 2009 roku odszedł Pan z Lecha zamieniając go na Wartę Poznań. Jak Pan wspomina tą grę w barwach Zielonych?

Miałem 37 lat, chciałem zakończyć karierę i wtedy niespodziewanie dostałem oferty z zespołu zza miedzy. Pewnie gdyby między Lechem a Wartą były takie animozje, jak są w Warszawie między Legią a Polonią, w Krakowie między Cracovią a Wisłą, czy Łodzi między ŁKS-em a Widzewem to pewnie bym szeregów rywala zza miedzy nie wzmocnił, natomiast między Lechem a Wartą nigdy nie było nienawiści kibicowskiej. Wiedziałem, że kibice Lecha nie obrażą się na mnie, jeśli będę występował i przedłużę swoją karierę piłkarską i skończę na zapleczu Ekstraklasy w pierwszej lidze w Warcie, tak, sądziłem. Rzeczywiście tak było. Spędziłem w Warcie trzy kolejne lata. Fajne lata. Dograłem tam do czterdziestki wygrywaliśmy fajnym mecze, zaczęliśmy grać na stadionie miejskim przy ulicy Bułgarskiej, bo wtedy to był stadion miejski, a nie Lecha, więc mecze rozgrywaliśmy na przemian. Bardzo fajne mecze, strzeliłem w 100 meczach, bodajże ponad 30 bramek dla Warty w 1. lidze, więc myślę, że wynik jak na emeryta, bo nie oszukujmy się, po 37. roku życia w Polsce to emeryt, to myślę że statystyki całkiem niezłe i to poskutkowało tym, że w wieku 40 lat wróciłem do Lecha Poznań na ostatni sezon w swojej karierze i jako 41-latek zdobywałem wicemistrzostwo Polski z Lechem Poznań. W zespole Kolejorza zakończyłem karierę i dzisiaj jestem też najstarszym strzelcem bramki w ekstraklasie, bo miałem 40 lat i bodajże 200 ileś dni na na karku, a bramkę w Ekstraklasie potrafiłem zdobyć. Z tego jestem dumny i bardzo się z tego cieszę.

W kontekście tej ostatniej bramki w karierze i posiadania tego statusu najstarszego strzelca w historii najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce chciałem konkretniej o ten temat spytać. Tu właśnie po tych 3 latach w Warcie zmienił Pan Wartę ponownie na Lecha, żeby ten ostatni rok w karierze dograć w koszulce Kolejorza. Wówczas również był to zespół Mariusza Rumaka. Tak odnosząc się już bardziej do meczu z Zagłębiem chce się Pana zapytać, bo właśnie wtedy Pan wpisywał na listę strzelców i został Pan właśnie tym najstarszym strzelcem gola w historii Ekstraklasy. Jakie uczucia towarzyszyły panu przy tamtym momencie?

Byłem bardzo dumny, przede wszystkim z tego, że strzeliłem bramkę po kilku latach niebycia w Lechu. Wróciłem, potrafiłem strzelić bramkę, strzeliłem ją jeszcze na Bułgarskiej, czyli, dla kibiców, dla których zawsze grałam, a pamiętam, że wtedy było ponad 30 000 kibiców na tym meczu, więc to było niesamowite. Wtedy nawet się nie zastanawiałem nad tym, nie myślałem, że to jest bramka najstarszego strzelca w ekstraklasie. Później te statystyki do mnie trafiły. Byłem dumny, bo wróciłem do Lecha w wieku 40 lat po to, żeby klamrą spiąć swoją karierę, bo tutaj ją zaczynałem i tu też ciągle chciałem ją skończyć. Niestety nie udało się zdobyć mistrzostwa, zrobiliśmy wicemistrzostwo Polski i zakończyłem sezon z jedną bramką, ale tych występów nie miałem zbyt dużo, ale strzeliłem. Potrafiłem pokazać, że 40 letni facet potrafi strzelać bramki w Ekstraklasie i z tego jestem dzisiaj, z perspektywy czasu, bardzo dumny. Bardzo się z tego cieszę.

Do Lecha na ten ostatni sezon w Pana karierze sprowadzał Pana trener Mariusz Rumak, który teraz też prowadzi zespół z Bułgarskiej i szczerze powiedziawszy mimo tego dobrego miejsca w tabeli zespół nie przekonuje i nie wygląda on na zespół mistrzowski, który potencjalnie miałby nas reprezentować w Lidze Mistrzów. A jakie Pan ma spojrzenie na ten obecny sezon w wykonaniu Lecha, w szczególności ostatni okres? Czy widzi Pan jeszcze Lecha jako mistrza Polski?

Tak, Mariusz objął zimą zespół i kibicowałem mu bardzo mocno, no bo to on dał mi szansę zakończenia kariery w Lechu i w dalszym ciągu za niego trzymam kciuki. Miał bardzo świetny początek, wygrał w Białymstoku, wygrał u siebie pierwszy mecz z Zagłębiem i to było bardzo ważne. Później nastąpił moment kryzysu, gdzie Lech odpadł po ćwierćfinale Pucharu Polski, nie potrafił wygrać ze Śląskiem Wrocław, potracił kilka punktów, przegrał wysoko w Częstochowie i szkoda, bo gdyby te mecze rozstrzygnął na swoją korzyść, to pewnie dzisiaj byłby liderem tabeli i nawet nie patrzyłby, kto jest zdaniem, bo tak dużą miałby przewagę punktową w tabeli. Dzisiaj natomiast sytuacja jest taka, że mimo tego, że Lech nie potrafi złapał kryzys, grał słabiej, to mimo wszystko dzisiaj ma tylko 3 punkty straty do Jagiellonii, czyli mistrzostwo Polski jest w dalszym ciągu w zasięgu Lechitów. Tylko teraz muszą się chłopacy wziąć w garść, bo sam trener po boisku nie biega. To zespół musi nam pokazać to, że chce zdobyć mistrzostwo Polski, bo twierdzę, że Lech ma tak silny zespół, żeby bez względu, czy trenerem byłby Rumak, czy van den Brom czy być może Maciej Skorża, o którym się dużo mówi, to i tak ten zespół jest na tyle mocny, że bez trenera powinien wygrywać. Trzymam kciuki, te 3 punkty są wciąż do odrobienia. Zostało kilka bardzo ważnych kolejek i twierdzę, że Lech zagra naprawdę z chęcią wywalczenia tego mistrzostwa Polski, bo tego brakuje mi u chłopaków. To myślę, że jeśli te chęci wrócą to jestem przekonany, że Lech mistrzostwo Polski zdobędzie.

W obecnym czasie w Pana roli gra Mikael Ishak, piłkarz uznawany za jednego z najlepszych na swojej pozycji w Ekstraklasie. W ostatnim czasie miał trochę więcej problemów zdrowotnych, ale mimo tego dalej to jest człowiek, który jest kapitanem i który ten zespół ciągnie mimo gorszej formy. Co pan o nim jako o piłkarzu sądzi? Czy dobrze udaje mu się „wchodzić w Pana buty”? Jak bardzo on pomaga Lechowi obecnie?

Czy w buty to nie wiem, bo nie wiem, jaki ma rozmiar buta (śmiech), natomiast na pewno dobrze wszedł w koszulkę, bo gra z tym samym numerem. Cieszę się, bo dzisiaj, jeśli on jest na boisku, to jest to jedyny człowiek, przy którym jestem przekonany, że może to bramkę strzelić i chyba zespół też w to wierzy. Mając Ishaka na boisku Lech wierzy, że może ten mecz rozstrzygnąć na swoją korzyść, chociaż mimo jego bramki ostatnio w Krakowie Kolejorz przegrał. Niestety Ishak często boryka się z problemami zdrowotnymi i tego bardzo żałuję, bo to obecnie jest silna postać Lecha. Człowiek, na którego zawsze można liczyć trudnym momentach. Mam nadzieję, że w końcówce sezonu, w tych ostatnich kolejkach to na nim spocznie siła zdobywania bramek i to on pociągnie zespół do upragnionego mistrzostwa.

Teraz trochę odejdziemy od tematów Lecha, bo chciałem spytać o Pana własną akademię, która funkcjonuje już 14 lat i cały czas rozwija się jako projekt, który rozwija zawodników zarówno piłkarsko, jak i czysto życiowo. Można powiedzieć w tej chwili, że paru zawodników z Akademią Reissa w CV gra w Ekstraklasie na dobrym poziomie. Jeśli chodzi o samą koncepcję utworzenia tej akademii, to skąd miał Pan pomysł, żeby tą własną akademię otworzyć? Jak bardzo jest Pan w tej chwili z tego miejsca szczęśliwy z założenia własnej szkółki piłkarskiej?

Przede wszystkim tworzyłem ten projekt od podstaw. Cały czas się zastanawiałem, jak to zrobić, bo chciałem, żeby akademia nie była związana z żadnym klubem ligowym, tylko żeby była osobnym tworem, który potrafi nie tylko dać szansę młodym zawodnikom, szczególnie z małych miejscowości w Wielkopolsce czy to w zachodniej części Polski, natomiast też akademia miała być takim miejscem spełnienia marzeń chłopaków. Dzieci, które talentu do piłki nie mają, ale które chcą przez piłkę spełniać swoje marzenia. My wszyscy będąc małymi chłopcami biegaliśmy za piłką chcąc być jak piłkarze, na których się wzorowaliśmy. Nie każdy jednak ma talent, nie każdy tym piłkarzem zostanie, ale twierdzę, że każdemu trzeba dać szansę i dlatego powstał ten pomysł akademii. Akademia daje dzisiaj dwie ścieżki: daje frajdę i zabawę tym, którzy talentu nie mają i wyciąga z tej grupy tych, którzy ten talent mają, którzy mają zdolności na zostanie piłkarzami w przyszłości. Dla nich obiera inną drogę, inną metodologię szkolenia po to, żeby rozwijać ich umiejętności. Cieszę się, bo dzisiaj coraz mniej się tą akademią zajmuje, a tworzyłem ją praktycznie od podstaw, bo w 2010 roku będąc jeszcze czynnym piłkarzem, jak tą akademię tworzyłem, dużo jeździłem, spotykałem się z dziećmi, z rodzicami i twierdzę, że powstał bardzo fajny projekt, który dzisiaj prowadzą inni z racji, że nie mam czasu. Natomiast twierdzę, że cieszę się, bo dzisiaj doczekałem się zawodników, którzy grają w Ekstraklasie, którzy przez akademię się przewinęli i z tego bardzo się cieszę, jestem tego przede wszystkim dumny, bo dzisiaj akademia jest znana w całej Polsce. Myślę, że jest to jedna z największych dzisiaj akademii w Europie Środkowo-Wschodniej, działająca w taki unikalny sposób. Duma mnie rozpiera, kiedy widzę zawodników, którzy przewinęli się przez akademię i dzisiaj grają na ekstraklasowych boiskach.

Paru piłkarzy jest obecnie w Ekstraklasie, którzy pańską akademię w CV mają. Przede wszystkim chodzi mi o Antoniego Klimka z Widzewa Łódź, czy też Michała Gurgula z Lecha. Coraz więcej piłkarzy też do tej Ekstraklasy wchodzi. Filip Tonder czy Patryk Paryzek kolejno z Warty Poznań i Pogoni Szczecin już zadebiutowali, coraz częściej grają. Paryzek ma już gola, choć powinien mieć gola też strzelonego w meczu z Ruchem. Wcześniej był też Daniel Dudziński w Zagłębiu, więc kilku takich piłkarzy się znajdzie. Czy przygląda się Pan poczynaniom tych zawodników, którzy byli wcześniej adeptami Akademii Reissa? Jak Pan ocenia występy tych zawodników i czy ktoś spośród z nich Pana zdaniem ma potencjał na grę w dobrej lidze zagranicznej? Czy któryś z nich będzie etatowym reprezentantem Polski? Jak pan to widzi?

Ja trzymam kciuki za wszystkich piłkarzy natomiast Daniel Dudziński był pierwszym zawodnikiem, który zadebiutował w Ekstraklasie przebijając się wcześniej przez akademię, natomiast cieszę się z każdego chłopaka, z każdego, który trafia do ekstraklasy i sobie w niej dobrze radzi, bo nie każdemu się to udaje. Coraz mniej ogląda polskiej piłki z racji braku czasu, a jak już go mam to jako już taki koneser chcę zobaczyć naprawdę trochę bardzo dobrej piłki z perspektywy kibica, ale każdemu piłkarzowi kibicuję, szczególnie tym z akademii. Duma mnie rozpiera, jeśli widzę, że zawodnik, który przez jakąś część czasu trenował w mojej akademii dzisiaj wychodzi na ekstraklasowe boiska i gra. Jako człowiek, który rozpoczynał ten projekt, otwierał tą akademię, to były od początku moje marzenia, no i one dzisiaj się zaczynają spełniać.

Share via
Copy link