Mecz II kolejki PKO BP Ekstraklasy pomiędzy Widzewem Łódź a Lechem Poznań był określany jako hit tej serii zmagań. Obie drużyny spotkały się w końcówce poprzedniego sezonu, wówczas padł bramkowy remis, po niezbyt atrakcyjnej grze. Tym razem miało być inaczej, no i tak w rzeczywistości było.
Widzew rozpoczął sobotni mecz z takim impetem, zaangażowaniem, agresją i z wysoko grającą obroną, jakby zawodnicy najedli się wiadra witamin (jak kiedyś powiedział Kazimierz Węgrzyn – notabene były defensor RTS). Szybkie dwie bramki zdezorientowały sztab trenerski zespołu z wielkopolski, a trener Niels Frederiksen przewracał oczami z niedowierzaniem, jak szybko jego plan taktyczny legł w gruzach. Odwracając się nerwowo w stronę ławki gości i swoich asystentów snuł plany, w jaki sposób przywrócić mu ponownie świetność, aby zacząć odrabiać straty. Widzew grał wysokim pressingiem, szukał wolnych przestrzeni w bocznych strefach boiska – w taki sposób popłoch w szeregach gości w pierwszej połowie siał choćby Jakub Sypek – ale od 30 minuty Lech otrząsnął się z marazmu, który zafundowali gospodarze w Sercu Łodzi i jeszcze w pierwszej połowie zdołał strzelić bramkę kontaktową. W zasadzie to gospodarze sami sobie „zapracowali” na stratę tej bramki. Po niefrasobliwej próbie wyjścia z akcją sprzed własnego pola karnego. Nie winię do końca Frana Alvareza za niedokładne podanie, gdyż wcześniej dobrze się pokazywał do gry, gdy przy piłce był Lirim Kastrati, który mógł na spokoju dograć mu piłkę i akcja potoczyłaby się zupełnie inaczej. Lech poczuł krew, druga połowa zapowiadała się równie atrakcyjnie, ale kibice Widzewa na szczelnie wypełnionym stadionie czuli, że wynik na styku z coraz groźniejszym rywalem, napędzającym się z każdą kolejną akcją, może zepsuć ich szampańskie nastroje. Bolała szczególnie stracona bramka w końcówce pierwszej połowy, która dała wiarę gościom w odniesienie dobrego wyniku na trudnym terenie, biorąc pod uwagę niewykorzystane szanse łodzian na podwyższenie wyniku. Stadion ucichł w drugiej połowie, gdy piłka ponownie znalazła się w siatce gospodarzy, ale wtedy wszedł do „gry” VAR. Po wyrysowaniu linii – która była później obiektem wielu dyskusji w mediach – okazało się, że snajper Lecha (Ishak) był na pozycji spalonej. Ponowna radość kibiców, zmieszana z dalszym niepokojem o losy spotkania, które w końcówce miało nabrać jeszcze kolorytu, gdy sędzia Marciniak doliczył 7 dodatkowych minut. Widzew bronił mądrze wyniku do ostatnich sekund i dopisał 3 punkty w tabeli, na chwilę stając się jej wiceliderem!
„Zwycięstwo należy do wytrwałych”, mawiał Napoleon. Widzew wytrwał, ale to było trwanie w cierpieniu, ponieważ Lech po dwóch kwadransach zaczął grać na miarę swoich możliwości i gospodarze musieli się temu przeciwstawić. Nie było zaskoczenia, jak nastawiony wyjdzie RTS, że u siebie to zespół mocny, idący z falą dopingu, unoszącego się z każdej z 4 trybun i nie chodzi mi tylko o znaną już przyśpiewkę kibiców, gdy bawi się cały stadion. Nie mający nic do stracenia Lech, momentami spychał rywali do głębokiej defensywy, ale Widzew w niskiej obronie spisywał się bardzo solidnie, a fenomenalne wręcz parady Rafała Gikiewicza uchroniły zespół przed utratą bramki i szansą poznaniaków na poszukanie zwycięstwa w sobotni wieczór.
Kapitalny początek meczu w wykonaniu @RTS_Widzew_Lodz! 💥🔝 Najpierw trafił Jakub Sypek, chwilę później Fran Alvarez i Lech jest w poważnych tarapatach! 🚨
📺 Mecz trwa w CANAL+ SPORT3 i CANAL+ online: https://t.co/LrK3rlrlEG pic.twitter.com/5IGAs22jAD
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) July 27, 2024
Uważam, że wszystkie drużyny ekstraklasy miałyby problem z tak grającym Widzewem, jak to miało miejsce do 30 minuty. Niepokojące jest to, że pozostałe fragmenty meczu nie wyglądały już tak obiecująco i drużyna trenera Myśliwca musi dalej ciężko pracować, żeby tych fragmentów było coraz więcej, bo jeśli Widzew chce dobijać do czołówki ekstraklasy, to nie zawsze uda się dowieźć korzystny rezultat, gdy rywal przejmie inicjatywę jak Lech.
Jakub Łukowski – transfer z Korony Kielce (to już kolejny na linii Kielce – Łódź, pamiętamy chociażby transfery Marcina Robaka, czy Macieja Mielcarza) ofensywnego pomocnika, który poprzedni sezon stracił przez kontuzję zerwania więzadła krzyżowego. Jakuba oglądałem wielokrotnie na żywo w barwach zespołu z Kielc, zawodnik charakteryzujący się dobrym dryblingiem, grą bez piłki, uderzeniem z dystansu, uderzeniem ze SFG, czy prostopadłym podaniem, otwierającym drogę do bramki kolegom z drużyny. Potrafiący grać zarówno na skrzydle jak i w środku boiska – takie zadanie otrzymał w meczu z Lechem – a jego niesygnalizowany strzał, często lądował w bramce rywali. Z powierzonej mu roli przez trenera Myśliwca, wywiązał się co najmniej bardzo dobrze, zaliczając asystę i dyrygując kolegami na boisku, jakby grał z nimi już dłuższy czas, a był to dopiero drugi – niepełny – jego mecz, nie licząc treningów. Miałem obawy przed przyjściem tego zawodnika do RTS, a były one spowodowane wspomnianą kontuzją, po której różnie do formy wracają sportowcy. Ale Łukowski jest w świetnym wieku dla piłkarza, co słusznie podkreślił Łukasz Sosenkiewicz (Rozmowy Tylko Sportowe, Kicks Ball), więc rehabilitacja i powrót do formy przebiegła w sposób zadowalający. To zawodnik, który ma” wejść w buty” Bartłomieja Pawłowskiego, co jest rzeczą niełatwą, żeby powiedzieć niemożliwą, bo to niewątpliwie gwiazda i lider zespołu Widzewa. Jakub jest zawodnikiem, który daje z siebie wszystko, ale przez to często jest zmieniany przed upływem 90-tej minuty meczu, szczególnie teraz, gdy ta forma po kontuzji będzie dopiero rosła z każdą kolejką. Nie zmienia to faktu, że dysponuje jakością, która może zaważyć o losach meczu i tą jakość wkrótce uwidoczni, gdy zacznie strzelać ważne gole, asystować. Potrafi również strzelać rzuty karne, co w trakcie absencji Bartka będzie wartością dodaną.
Następny mecz klub z miasta włókniarzy rozegra 5 Sierpnia o godzinie 19:00 na wyjeździe z Cracovią, opromienioną zwycięstwem nad pretendentem do tytułu mistrzowskiego – Rakowem Częstochowa. Zapowiada się ciekawe widowisko z podtekstami (były prezes RTS Widzew, obecnie pracujący w klubie z Krakowa). Wynik ciężko przewidzieć, wszak to ekstraklasa, emocji na pewno nie zabraknie, mimo, że mecze poniedziałkowe zazwyczaj wieją niesłychaną nudą. Liczę na ofensywną grę łodzian i pewne zwycięstwo. Nawet jeśli ma się rodzić w cierpieniu, to będę wytrwale czekał na 3 punkty, które umocnią łodzian w czołówce ekstraklasy.