W niedzielę 27.10.2024 w Łodzi odbyła się uroczystość upamiętnienia śp.Jacka Machcińskiego, trenera m.in.Widzewa Łódź, który doprowadził klub do pierwszego w historii mistrzostwa Polski, oraz eliminował z Pucharu Europy zespoły pokroju Manchesteru United, czy Juventusu Turyn. Zmarły w 2019 roku trener spoczywa na cmentarzu komunalnym Doły w Alei Zasłużonych.
Jednym z zawodników grających w tym czasie w łódzkim zespole był Mirosław Tłokiński (awans z drużyną Widzewa Łódź do półfinału Pucharu Europy Mistrzów Klubowych – obecna Liga Mistrzów, dwukrotne zdobycie mistrzostwa Polski (1981 i 1982) oraz zdobycie w 1983 roku tytułu króla strzelców polskiej ekstraklasy.)
Mirosław Tłokiński pojawił się na uroczystości odsłonięcia pomnika, nie zabrakło również takich postaci jak Leszek Iwanicki, Andrzej Grębosz, Zdzisław Kostrzewiński, czy aktualny trener bramkarzy w RTS Widzew Łódź Andrzej Woźniak.
Poniżej moja rozmowa z Panem Mirosławem Tłokińskim,
..spacerując cmentarną aleją… Zapraszam.
PB: Panie Mirosławie, wspomnienie śp.Jacka Machcińskiego.
MT: Już powiedziałem to innym dziennikarzom, że Wybrzeże, Pomorze to była „region matka”, który mnie wychował piłkarsko, natomiast Łódź to jest „miasto matka”, które mnie nie tylko udoskonaliło piłkarsko, ale także ukształtowało mój charakter. A jedną z tych osób i to taką najważniejszą był Jacek Machciński, który nas wychowywał w duchu gladiatorskim. Ten duch gladiatorski możemy nawet nazwać militarnym był tzw.regułą. Natomiast charakter kształtowali nie tylko trenerzy, ale też piłkarze starszego pokolenia i pewne rytuały pozaboiskowe, podobne do rytuałów wojskowych (gdy młody przychodzi do wojska i jest poddawany różnego rodzaju chrztom itd.) oraz rygor treningowy kontynuowali ci starsi zawodnicy. Tak więc nie tylko trenerowi, ale także im dużo zawdzięczam. Trener Machciński był szkoleniowcem impulsywnym i wybuchowym, ale to świadczyło tylko i wyłącznie o jego charakterze, oraz chęci zwycięstwa i mobilizowania nas do walki. Natomiast też potrafił zapanować nad swoją impulsywnością i w momentach takich szczególnych, gdzie trzeba było decydować o czymś ważnym, albo nawet prostym, ale ważnym dla zawodnika potrafił zachować spokój i taką inteligencję męża stanu, czy trenera starszego pokolenia. Miał takie dwie skrajne wartości charakteryzujące go. Z jednej strony ogień, a z drugiej woda. Oczywiście ta woda nie zagaszała kompletnie jego ognia. Ona od czasu do czasu była wylewana i przygaszała ten ogień i wtedy było widać spokój.
PB: Czy trener Machciński był na poziomie równym z piłkarzami z racji wieku oczywiście, czy występowała zależność trener – piłkarze, ciężko trenujemy w celu uzyskania wyniku sportowego?
MT: Nie, nie było kolesiostwa, nie było braku szacunku zawodników do trenera ze względu na jego wiek. W tamtych czasach był dystans zarówno wychowawczy jak i zachowawczy, czyli działania, rozmowy, odnoszenia się do trenera, który był pełen respektu. Także nie było możliwości, żebyśmy mówili na „Ty” trenerowi i zwracali się do niego mówiąc „co Ty robisz”. Raczej w relacji trener – zawodnik, był ten dystans. Natomiast ze względu na jego wiek i sposób wyrażania swoich myśli, przekazu treningowego, czy przedmeczowego, wiadomym było że traktowaliśmy Jacka jak starszego brata, bo mieliśmy po dwadzieścia lat, a on był od nas niewiele starszy. Więc był ten szacunek, nie było spoufalania się, albo jakiejś chęci decydowania ze strony nas piłkarzy, tylko dlatego, że my jesteśmy dobrzy i gramy, a on jest młody. Wręcz przeciwnie. Chyba to było powodem tego, że osiągnęliśmy sukces, bo jednym z najważniejszych elementów, oprócz tego, że coś się kocha, w tym przypadku kocha futbol, jest zaufanie. A my mieliśmy zaufanie obopólne. My do niego przed meczem i w trakcie treningów, a on miał do nas zaufanie w czasie meczu i wiedział, że go nie zawiedziemy.
PB: W książce „Wielki Widzew” Marka Wawrzynowskiego wyczytałem, ze Jacek Machciński był trenerem nowoczesnym pod względem metod treningowych i wyprzedzał swoją myślą epokę trenerów o kilkanaście lat. Czy bazowanie na intensywnym przygotowaniu motorycznym, fizyczno – taktycznym było głównym tego powodem? Plus Wasz Widzewski charakter, zawodników, którzy ciągle chcieli coś udowadniać na boisku, że są po prostu najlepsi na krajowym podwórku piłkarskim, ale są również w stanie rywalizować na poziomie europejskim z największymi potęgami klubowymi.
MT: Myślę, że to stwierdzenie zawarte w książce Marka Wawrzynowskiego a dotyczące „wyprzedzenia swoją myślą epoki o kilkanaście lat” jest przesadne. Gdyby pan mi zadał to pytanie jak byłem młody, to może bym powiedział, że tak. Ale tutaj – nie żebym się nie zgodził – tylko z perspektywy czasu, doświadczenia i wieku mam na to inne spojrzenie. Nie uważam, żeby Jacek wyprzedził myślowo, czy wprowadził nowe metody treningowe i to miało wielki wpływ na nasze granie. Wręcz przeciwnie, uważam że stosował stare zasady przygotowania motoryczno-fizycznego, ale miał wielki wpływ mentalny na nasz zespół. To było według mnie pewną innowacyjnością trenerską Jacka Machcińskiego w stosunku do innych polskich szkoleniowców. On po prostu umiał wpływać na nasz widzewski charakter. Od razu wytłumaczę o co mi chodzi, a chodzi o aspekt psychologiczny. Tak jak powiedziałem, 40 lat temu bym takiego zdania nie powiedział, bo nie znałem dzisiejszej piłki i nie byłbym w stanie porównywać dwóch epok. Ale dzisiaj jak patrzę na mecze, to dostrzegam, że piłka przeszła z fazy „zarządzania trenerskiego” i „grania piłkarskiego” w fazę „rządzenie trenerskie” i „granie tak jak trener żąda”. Inaczej mówiąc, kiedyś przed meczem trener powiedział o co mu chodzi, czyli była „myśl”, ale intelekt i czyn na boisku był w naszym wykonaniu. Trener narzucał myśl, a zawodnicy grali tak jak widzieli i tak jak myśleli oni na murawie. Dzisiaj jest odwrotnie – nawet w największych klubach – i to jest pewna taka tragedia ewolucji futbolu światowego. Weźmy na przykład taki Manchester City, gdzie przewodnim założeniem strategicznym i taktycznym jest myśl trener, a zawodnicy są tylko wykonawcami tego zadania. Dzisiaj piłkarzowi zostawia się niewiele miejsca na własną inwencję podczas konfrontacji meczowej. Dlatego piłka w nawet najpiękniejszym wydaniu takim jak wspomniany Manchester City itd. jest piłką znakomitą strategicznie, ale coraz mniej intelektualno – taktyczną. Mało jest w niej indywidualności i kreatywności. Dawno temu byłem pod wrażeniem filmu pod tytułem „Ostatni Mohikanin” i dzisiaj takim ostatnim piłkarskim Mohikaninem, czyli kimś, kto jest historią i którego sposób myślenia i grania długo możemy nie zobaczyć jest przykład Ronaldinho. On robił na boisku techniczne cuda, na które dzisiaj nie ma miejsca. A drugim przykładem na to o czym mówię jest wczorajszy mecz Real Madryt – Barcelona. Ale mówię tylko o spotkaniu wczorajszym, żeby nikt nie pomyślał, że staram się zdezawuować pewną wartość Realu. Byłem zafascynowany, zaskoczony wspaniałą grą – taką jak nikt nie reprezentuje aktualnie – w kontekście tego, co mówiłem przed chwilą. Do tej pory główną bronią Barcelony był atak pozycyjny, czyli tzw. Tiki-Taka. Dzisiaj ich pierwszą myślą jest kontratak lub atak szybki, a gdy to jest niemożliwe przechodzą do ataku pozycyjnego. To co teraz pokazują w lidze, oraz co pokazali z Bayernem i z Realem, to jest po prostu coś fantastycznego. Ja to nazywam „ewolucją futbolu”. Moim idolem piłkarskim i potem trenerskim, którego naśladowałem był i jest Johan Cruyff. I mimo tego, że jako piłkarz nigdy oczywiście do takiego poziomu nie doszedłem, ale sam fakt naśladowania wystarczył, żebym doszedł do jakiegoś poziomu. Dzisiaj właśnie, po raz pierwszy od kilkunastu lat zobaczyłem zespół i trenera, który wprowadza coś na co czekam od lat. Chodzi o grę, która jest połączeniem założeń strategiczno-trenerskich i praktyczną realizacją taktyczno-piłkarską tych założeń.
Okazuje się, że wczoraj była ta symbioza między działaniem praktycznym piłkarzy na boisku i przedmeczowymi założeniami teoretycznymi trenera.
Ale mówię nie tylko i wyłącznie o tym jednym meczu, że była to taka ewolucja futbolu i spotkanie się z nowym stylem, z nową wizją. Cieszę się ogromnie, że to piękno futbolu, czyli powrót do natury, powrót – że tak mogę powiedzieć do przeszłości, do pewnego rodzaju „wolności” – widzę w wykonaniu zespołu Barcelony.
PB: Jakaś krótka anegdotka związana z trenerem Machcińskim? Coś się Panu przypomina?
MT: Mam jedną anegdotkę, ale chciałbym ją wykorzystać w mojej książce.
PB: W takim razie jakaś inna?
MT: Myślę, że nawiązując do wszystkich pytań, które były zadane i związane z trenerem Machcińskim trzeba powiedzieć o jednej, którą słyszeliśmy podczas uroczystości na cmentarzu, gdzie przed jakimś meczem trener na odprawie przedmeczowej powiedział tylko jedno zadanie, że „gramy tak jak ostatnio”. Powiedział to po ostatnim wygranym meczu.
Tak więc w odpowiedzi nawet na tę książkę Marka Wawrzynowskiego, to myślę, że w przypadku Jacka Machcińskiego bardziej chodziło o „nowatorskie podejście” szkoleniowca do piłkarzy, niż o „nowoczesne metody” treningowe. Mówiłem, że był trenerem impulsywnym, ale też intuicyjnym, czyli to co wprowadził, to był raczej wpływ jego natury niż intelektualnego wykształcenia trenerskiego.
Po pierwsze w tamtych czasach nie graliśmy jakichś schematów taktyczno – ofensywnych. W szatni przed meczem były tylko zadania defensywne, czyli kto kryje kogo po stracie piłki. A w „przodzie” róbcie co chcecie, kreujcie sami. Dlatego mówię, że jak widzę Barcelonę i zachowując pewne proporcje, to widzę że reprezentowaliśmy ten sam styl. Tylko, że dzisiaj technika, szybkość, dynamika akcji w wykonaniu Barcelony jest tak wielka, że na pewno nie bylibyśmy w stanie stawić im czoła, jak równy równemu. Natomiast nasz styl Wielkiego Widzewa przypomina Barcelonę, a gra Barcelony przypomina nasz. Ale ich gra jest w o wiele, wiele, wiele większym wydaniu jak to się mówi, ich gra jest jeszcze bardziej dynamiczna, bardziej techniczna. Pięknie się to ogląda, ze względu na to, że nie wiemy kiedy będzie atak pozycyjny, kiedy będzie kontratak, oraz co widać wśród pomocników, a zwłaszcza napastników Barcelony, że nie ma schematu i narzucenia jak mamy grać ofensywnie. Ja po prostu chciałem zobaczyć, czy są jakieś 2-3 schematy powtarzalne, tak jak w Manchesterze City i nie zobaczyłem. Tam wiadomo o jaką grę chodzi, ale nie wiadomo jak ona będzie realizowana. Nie wiadomo, w którym sektorze będzie odbiór piłki i który piłkarz ją odbierze. Nie wiadomo, gdzie ofensywnie będą ustawieni napastnicy. Nie wiadomo, czy jeden będzie na lewej stronie, drugi na środku, a trzeci na prawej, czy dwóch z trójki będzie po tej samej stronie boiska. Jest to kapitalne w jaki sposób ta niemiecka trenerska dyscyplina jest w symbiozie z tą swobodą, lekkością i hiszpańską kulturą „ole ole”, oraz jak znakomite rezultaty daje połączenie tych dwóch skrajnych mentalnie elementów. Pokonać dwie takie wielkie drużyny (Bayern, Real) siedmioma golami i bez straconej bramki to już nie jest..
PB: To nie jest przypadek.
MT: To już nie jest przypadek, to już jest pewna linia współdziałania i że to tak szybko zostało osiągnięte nie mogło być dziełem przypadku. Nie można tego zrealizować tylko przez – nazywaną przeze mnie – ostatnią fazę działania, czyli treningi. Nie można byłoby tej innowacyjnej myśli powrotu do tej swobody z przeszłości zrealizować tylko poprzez kilku miesięczne treningi, bez wysokiego poziomu technicznego i intelektualnego piłkarzy. Tam wchodzi w rachubę tylko i wyłącznie aspekt intelektualny i strategiczny trenera, czyli jak on to widzi, w połączeniu z intelektem zawodników i ich kunsztem piłkarskim.
On wie, jaki jest poziom przygotowania technicznego, taktycznego i fizycznego jego piłkarzy i dlatego przekazuje tylko swoją myśl przewodnią dotyczącą grania. A czyny i sposób grania pozostawia piłkarzom. Przekazuje, jak on by to widział teoretycznie, a zwłaszcza defensywnie, jeśli chodzi o sposób bronienia. Ale nie mówi jak grać praktycznie, czyli jak na boisku mają reagować ofensywnie. I to jest coś pięknego, jak można połączyć niemiecką dyscyplinę założeń przedmeczowych, z hiszpańską wolnością decydowania o sposobie realizacji w meczu.
PB: Jeśli wspomniał Pan o książce, to dopytam kiedy możemy się jej spodziewać? Jaki aktualnie jest jej etap?
MT: Powiem, że jest to piękna historia, bo to nie był mój zamiar, ale to kibice domagają się i proszą żebym napisał swoje wspomnienia. Nie chodzi o biografię. Początkowo uważałem, że nie mam o czym pisać, bo przecież było setki piłkarzy, którzy piłkarsko więcej osiągnęli ode mnie. Ale z drugiej strony pomyślałem, że są setki, tysiące którzy osiągnęli mniej. Gdzieś tam po środku tego wszystkiego widzę siebie. Niemniej jednak mam jedno osiągnięcie, które nie jest tylko związane z sukcesami, mistrzostwami czy wicemistrzostwami Polski w Widzewie, lub pokonaniem w pucharach, takich zespołów jak Manchester United, Manchester City, Liverpoolu, Juventusu. Jest coś co jest jedyne w swoim rodzaju, coś czego nikt mi nie może zabrać, mimo że nie osiągnąłem tego o czym marzyłem, a myślę głównie o grze w reprezentacji, coś czego nie muszę się wstydzić i z czego mogę być dumny. Tym czymś jest fakt, że jestem w historii Polskiej piłki – nie tylko Widzewa – najwszechstronniejszym zawodnikiem. Nie było to osiągniecie teoretyczne, ale praktyczne. W czasie mojej kariery grałem w ataku, potem w obronie z Władkiem Żmudą i na koniec w pomocy. A w meczach ligowych i o europejskie puchary było tak, że raz grałem w pomocy, innym razem w ataku, a jeszcze innym razem w obronie. Wielokrotnie w jednym meczu jedną połowę spotkania byłem obrońcą, a drugą pomocnikiem. Byłem tzw „wędrującym piłkarzem”. Myślę, że na bazie tego doświadczenia, a zwłaszcza – jak bym to ujął – tego specyficznego, niepowtarzalnego stylu grania Widzewa i osiągania sukcesu oraz niepowtarzalnej rodzinnej kompozycji tego zespołu, jest o czym pisać.
A ponieważ kibice się domagają, więc myślę, że będzie to taka nazwijmy książka dla dzieci, młodzieży i dorosłych, czyli nie mówiąca co ja wielkiego w w życiu osiągnąłem, ale jaką drogę każdy młody piłkarz musi przejść, żeby móc pokonać lepszych. Inaczej mówiąc, jak pokonać piłkarskiego Goliata w dzisiejszych czasach. Dlatego uważam, że pod tym kątem będę się przygotowywał, ale zabieram się do tego z małym zapałem i entuzjazmem, gdyż nie mam aktualnie takiej weny i motywacji. Będę chyba zmuszony dotrzymać słowa, ponieważ już obiecałem paru kibicom czytających moją stronę sportową na Facebooku.
„Tłoczek do pióra”, gdzie od dwunastu lat jadę po PZPN-ie i po polskiej piłce jak po kobyle. Jeden z nich napisał – chyba na tej podstawie, że czytał moje artykuły przez 12 lat – cokolwiek by pan nie napisał, będzie interesujące. Oczywiście zaskoczył mnie, bo z jednej strony komplement, a z drugiej strony przy moim pesymizmie początkowym mówię, co ja mogę takiego interesującego pisać. No, ale ponieważ znalazłem się w takim, a nie innym zespole, bardzo ciekawym i interesującym, więc myślę, że mogę ewentualnie stanąć na wysokości zadania. A ponieważ kibice domagają się, aby to było w moim stylu pisania, który według nich jest rozpoznawalny, więc będę zobowiązany w ramach wdzięczności za ich pamięć o mnie i o moich kolegach z Widzewa, wreszcie się zmobilizować i coś dla nich napisać. Coś znaczącego w stylu „Goliata”, będąc małym Dawidem. I zobaczymy co z tego wyniknie.
PB: Wiem, że czas goni, więc szybkie dwa pytania. Śledzi Pan poczynania Widzewa?
MT: Widzewa tak.
PB: Co w tym sezonie ugrają? Albo co powinni? Skupić się na Pucharze Polski, bo w lidze raczej spadek nie grozi?
MT: Spadek im raczej nie grozi, a co ugrają? Jeżeli już są na tym etapie, co aktualnie, to muszą walczyć o to, żeby dostać się na podium. Widząc ilość punktów, które posiadają inne zespoły i jakość ich gry w tym roku, będzie to trudne, żeby być mistrzem, bądź wicemistrzem Polski. Celem głównym klubu powinna być jednak etapowość, czyli po pierwsze być najlepszą drużyną w Polsce, a to w drugim etapie powoduje, że można grać w pucharach. Granie w pucharach przy dzisiejszej strukturze, którą UEFA zrobiła – może nie dojdziemy do tego, gdzie my doszliśmy, czyli półfinału Ligii Mistrzów, niemniej jednak jest Liga Europy i Liga Konferencji. Zainteresowanie jest, bo to było stworzone nie dla rozwoju sportu, tylko zwijania jak największej ilości pieniędzy, więc jest pieniądz do zarobienia, a puchar jest pucharem, jaki on by nie był. Dlatego bycie mistrzem i zagranie w jakimkolwiek z tych pucharów, a zwłaszcza nawet w tym ostatnim – trzecioligowym jak ja to nazywam – byłoby tak zwanym drugim marzeniem nie tylko działaczy, zawodników, ale głównie też kibiców. Widać to po obecności i wierności fanów Widzewa. Dlatego każdy mecz powinien być walką, bo stres spadkowy drużynie na razie nie grozi. Patrząc jednak na sposób grania, nie trzeba o tej ewentualności zapominać i trzeba walczyć o to, co jest przed nimi, a nie myśleć o tym co jest za nimi.
Wywiad autoryzowany: Mirosław Tłokiński.