Beznadziejny rok z happy endem? Kącik Pogoni Szczecin #4

Pogoń Szczecin ma za sobą niesamowicie rozczarowujący rok. Otarcie się o podium w zeszłym sezonie Ekstraklasy, przegrana w finale Pucharu Polski, brak europejskich pucharów, a do tego beznadziejna gra w obecnych rozgrywkach. Jest jednak nadzieja, że rok ten zakończy się z happy endem. Wielkim happy endem.

Jesień do Zapomnienia

Zanim przejdziemy do rzeczy przyjemnych, trzeba jednak najpierw rozliczyć się z tych gorszych kwestii. A przede wszystkim – gry Portowców w I połowie sezonu. Nic odkrywczego względem moich poprzednich kącików w tym kontekście nie napiszę, ponieważ gra Pogoni Szczecin od kilku miesięcy jest tak samo mozolna, nudna i przewidywalna. Za każdym razem siadaliśmy do meczów z nieśmiałą nadzieją, że tym razem zobaczymy Pogoń przekonywującą i za praktycznie każdym razem byliśmy ściągani na ziemie. Portowcy przez minione pół roku mieli w zasadzie jedynie trzy mecze, po których jako kibice mogliśmy być w znacznej większości zadowoleni z wyniku i przebiegu starcia – 3:0 z Koroną Kielce, 2:0 z Widzewem Łódź, a także 3:0 ze Stalą Rzeszów w 1/32 finału Pucharu Polski. Dla przypomnienia – mecz z pierwszoligową Stalą odbył się 24. września. Dwa i pół miesiąca temu. Od tamtego spotkania każde inne było jedną wielką nerwówką dla kibiców.

W czym upatrywać skutku takiego stanu rzeczy? Wiele pojawia się tu kwestii. Zacznijmy sobie jednak po kolei. A na sam początek chciałbym zahaczyć o trenera Roberta Kolendowicza. Nie będę ukrywał, że ogólnie jestem zadowolony z tego, że naszym szkoleniowcem jest ktoś związany z klubem od dłuższego czasu. Ktoś, kto pracował w wielu jego strukturach i powinien mieć o nim wielką wiedzę. I absolutnie wiedzy tej mu nie odbieram. Wciąż pozostawiam sobie przestrzeń do wierzenia, że za złe wyniki w większości odpowiedzialne są inne aspekty, a nie sama praca Roberta Kolendowicza, jednak słuchając jego konferencji prasowych zaczynam powoli się zastanawiać, czy jest to osoba gotowa na pracę w roli trenera I drużyny. Na konferencji po absolutnie karygodnym spotkaniu z Koroną Kielce w ostatniej kolejce Ekstraklasy tak się wypowiedział o tym meczu:

„Pamiętam podobne mecze, które układały się właśnie tak, a po których byliśmy bez punktów. Szanujemy to oczko, ale chcieliśmy dziś wygrać. Korona bardzo dobrze i mądrze się broniła i dobrze wyglądała w niskiej obronie. My nie stworzyliśmy sobie wielu sytuacji. Najlepszą miał Koulouris, kiedy nie trafił do pustej bramki o podaniu Grosickiego. To był kluczowy moment meczu i mogło nam się grać lepiej. Wymagamy od siebie więcej. Popełniliśmy dziś za dużo błędów indywidualnych z piłką. Nie potrafiliśmy wskoczyć na swój rytm z piłką. Bardzo doceniam to jak zagrała z nami Korona. W defensywie była bardzo zdeterminowana. My mamy swoją serię, nie przegraliśmy ostatnich 4 meczów z rzędu, zagraliśmy na zero z tyłu. To pozytywy, które zabieramy ze sobą na koniec tej rundy.”

Zespół zagrał absolutną padlinę, a trener między wierszami próbuję udowodnić, że są w tym jakieś pozytywy. Będąc szczerym – wypowiedzi takie coraz bardziej zaczynają zbliżać mnie ku zdania, że Robert Kolendowicz staje się powoli mniejszą wersją Mariusza Rumaka. Trenera zamkniętego w swojej bańce.

Całej winy za złe wyniki nie można jednak zganiać na trenera. Wielu piłkarzy przez ostatnie kilka miesięcy jest w karygodnej dyspozycji i uwidacznia się brak liderów w niektórych meczach. W zasadzie poza Valentinem Cojocaru i Efthymiosem Koulourisem nie można powiedzieć o nikim, że ma za sobą udaną rundę. No, można by tu jeszcze dorzucić Kacpra Łukasiaka, ale to bardziej z uwagi na to, że oczekiwani wobec niego były przed sezonem naprawę niskie, a nie dlatego że przez całą jesień prezentował wysoki poziom. Kamil Grosicki, choć ma bezpośredni udział przy 11. trafieniach (7 w Ekstraklasie, 5 w Pucharze Polski), to powoli staje się cieniem samego siebie i w zdecydowanej większości spotkań po prostu zawodził. Środek pola? Nieporozumienie. Oprócz Rafała Kurzawy, który również nie ma jakichś wybitnych miesięcy, ale poniżej pewnego poziomu nie schodzi, żaden piłkarz środka pola nie może być ani trochę zadowolony ze swoich występów. Fredrik Ulvestad wygląda już na piłkarskiego emeryta, Joao Gamboa wygląda jak piłkarz bez mapy, a Adrian Przyborek boleśnie zderzył się z oczekiwaniami wobec niego. Kacper Łukasiak zostawił po sobie całkiem niezłe wrażenie, ale nie jest to jeszcze piłkarz gotowy do opierania na nim środka pola. W defensywnie podobnie ściana zawodów – Wahlqvist oraz Koutris mocno obniżyli swoje noty, Benedikt Zech jest piłkarskim wrakiem, a Leo Borgesowi wciąż potrafią się czasami prztrafić proste błędy. A, no i Vahan, bym zapomniał. Zawsze mam problem co do oceny ogólnej formy Ormianina, bo gołym okiem widać, że jest obdarzony niesamowitymi umiejętnościami, jednak nie pamiętam kiedy ostatni raz z czystym sumieniem byłem w stanie powiedzieć, że ciągnie grę Pogoni.

Najgorsze jednak, że przez całą rundę nie było piłkarzy tych kim zastąpić. Kadra jest beznadziejnie słaba. W każdym meczu nasza ławka rezerwowych bardziej przypomina tę, jaką powinien mieć zespół beniaminka, niż taką drużyny, która ostatnie kilka lat kończyła sezon w top4. Tutaj oczywiście główna wina leży po stronie zarządu, który przestrzlił kilka wzmocnień w ostatnim czasie, a także nie jest w stanie zagwarantować kolejnych. Jest jednak nadzieja, że taki stan rzeczy ulegnie w najbliższym czasie zmiany.

 

Lepsze dni na horyzoncie?

Tydzień temu Piotr Koźmiński na łamach goal.pl poinformował jako pierwszy, że Alex Haditaghi, kanadyjski inwetor ma zamiar zainwestować w Pogoń Szczecin. Profil SportowyTryb na portualu X, który w kwestiach Pogoni jest nieomylny, napisał w piątek rano, że „wszystko ustalone, zaczynamy nowy rozdział”. Również w ten sam dzień pojawił się wywiad autorstwa Piotra Koźmińskiego z samym „winowajcą” całego zamieszania, a więc Haditaghim, w którym Kanadyjczyk otwarcie przyznaje się do swoich planów wobec Pogoni Szczecin. Wszystkie przesłanki wskazują więc na to, że tak blisko nowego inwestora jeszcze nie byliśmy i pozostaje nam tylko czekać na oficjalny komunikat ze strony klubu.

W międzyczasie możemy się zastanawiać, czy ruch ten będzie z korzyścią dla Pogoni? W wywiadzie z Alexem Haditaghim na goal.pl możemy już poniekąd zobrazować sobie wizje, z jakąs Kanadyjczyk ma zamiar wejść do klubu. W Pogoni dostrzega on wielki potencjał na zbudowanie czegoś wielkiego, wychodzącego poza granicę Polski. Niesamowicie docenia to, co wokół klubu zostało dotychczas zbudowane i jak sam twierdzi – chciałby zostać częścią tej rodziny. Z góry zaznacza, że już w styczniu planuje znaczącą wzmocnić zespół, aby jeszcze w tym sezonie osiągnąć jakiś sukces. Jednocześnie zaznacza, że jeśli mu się nie uda wejść w struktury klubu, to kibiców czeka rozczarowanie w związku z jego regresem. Wspomina też, że on, jako właściciel, miałby być jedynie „strażnikiem” tego, aby wszystko co dobre w związku z klubem, pozostało na swoim miejscu. Natomiast pracę nad rozwojem projektu miałby powierzyć innym osobom (najprawdopodobniej Tanowi Keslerowi, którego nazwisko pojawia się w mediach).

Biorąc to wszystko pod uwagę rysuje się nam postać idealnego właściciela, tylko, no właśnie – czy należy w 100% ufać każdemu jego słowu? Nie chcę wyjść na specjalnie dociekliwego, bo nie mam tego w naturze, jednak kiedy zagraniczny podmiotm, dotąd nieznany w naszym środowisku, ma zamiar przejąć klub, to zawsze pojawia się wiele wątpliwości. Próbuje grać na emocjach, czy może jednak faktycznie jest człowiekiem, który chce oddać Pogoni wiele wysiłku? Na ten moment jest to wręcz niemożliwe do stwierdzenia, bowiem przekonamy się o tym dopiero po czynach. O ile do takich w ogóle dojdzie, ponieważ dobrze wiemy, że Jarosław Mroczek sprzeda klub dopiero wtedy, kiedy będzie w 100% przekonany do jego nabywcy – jak sam to wielokrotnie powtarzał.

Daniel Trzepacz, dziennikarz pogonsportnet.pl, na swoim X’owym koncie poinformował, że dochodzą go głosy jakoby Haditaghi początkowo miał wykupić jedynie 20-30% akcji klubu, a całościowo przejąć Pogoń dopiero wtedy, kiedy będzie przekonany, że warto inwestować w projekt. Jeśli jest to prawda, to takie podejście wydaje się być niesamowicie zdrowym i rozsądnym, co pokazuje, że Haditaghi niekoniecznie musi być kanadyjskim bajerantem.

Przyszłe dni będą prawdopodobnie kluczowe dla całej historii Pogoni Szczecin. Kibice wyczekują dalszych informacji z identycznym zapałem, jak dzieci pierwszej gwiazdy na niebie. A czy ten święty mikołaj w postaci nowego inwestora przyniesie nam prezent jeszcze przed świętami? Tego przekonamy się niebawem.

Share via
Copy link