Quo vadis, Legio vol.2 (Stacja: Legia #7)

Mam wrażenie, jakby Legia wróciła do punktu wyjścia z marca tego roku. Ówczesny projekt „Legia Kosty Runjaica” zmierzał powoli do końca i zwolnienie Niemca wydawało się kwestią czasu. Przyjście Goncalo Feio było lekkim odbiciem w górę, z uwagi na zajęcie 3. miejsca w Ekstraklasie rzutem na taśmę (choć głównie dzięki słabości rywali). Następnie udany (przynajmniej w kwestii wyników) początek sezonu sprawiał, że kibice patrzyli w dalszą część rozgrywek z delikatnym optymizmem. Jednak ostatnie 2 tygodnie były bolesnym sprowadzeniem nas na ziemię. 

Gdzie ta dominacja?

Goncalo Feio zapowiadał, że jego Legia będzie dominować nad rywalami, nie tylko z piłką przy nodze, ale i bez niej. Miała być kontrola spotkań. Niestety, niemal żadnej z tych rzeczy nie widzieliśmy na boisku. Legia przepychała spotkania, w czym często było więcej szczęścia niż rozumu. Trzeba oczywiście oddać Portugalczykowi, że np. układana przez niego formacja defensywna bardzo długo wyglądała solidnie. Nie było już paniki, tak charakterystycznej dla schyłkowego okresu Kosty Runjaica. Niestety, w meczach z Rakowem i Pogonią stare demony powróciły. Znowu tracimy głupie gole, dopuszczamy rywali pod swoją bramkę i sami sobie generujemy zagrożenie w sytuacjach, którym wcześniej kilka razy można było zapobiec.

Wspomniana wyżej dominacja nie była widoczna niemal w żadnym dotychczasowym meczu. Jeśli już legioniści mieli częściej piłkę, to wynikało to raczej z tego, że rywal świadomie im tę piłkę oddał, wiedząc, że mają oni swoje problemy z grą w ataku pozycyjnym. W drugiej linii brakuje ruchu, zawodnicy są schowani za rywalami, a najczęstszym sposobem rozegrania jest długie podanie za plecy obrońców przeciwnika. Tak nie da się wygrywać w Ekstraklasie. Spotkania z Radomiakiem, Śląskiem i Motorem zwiastowały pewną poprawę w tej kwestii, bowiem w tych meczach wreszcie dało się oglądać grę Legii, tworzyliśmy sobie sytuacje, choć we Wrocławiu fatalna forma napastników sprawiła, że musieliśmy zadowolić się remisem.

Szczególnie zwycięstwo nad Motorem wlało we mnie sporą dozę nadziei, ponieważ w tym to meczu swoje pierwsze ligowe bramki dla Legii strzelili Migouel Alfarela i Jean-Pierre Nsame. W ostatnich latach słaba dyspozycja napastników była głównym czynnikiem, który sprawiał, że nie byliśmy mistrzem Polski. Szczególnie Kameruńczyk wydawał mi się tym, kogo Legii brakowało – skutecznym snajperem, który wykorzysta dobry serwis kolegów, na który przecież będzie mógł liczyć, prawda? Prawda? No właśnie nie do końca…

Teraz to już na pewno piłeczka będzie chodzić

Wrześniowa przerwa na mecze reprezentacji miała być chwilą wytchnienia dla legionistów. Wreszcie miał być czas na spokojną pracę, doskonalenie gry i po tych 2 tygodniach przecież to musiało „kliknąć”. Mówiło się, że drużyna jest w fizycznym dołku przez ciężki obóz przygotowawczy i w lipcu oraz sierpniu specjalnie grała na zaciągniętym hamulcu, żeby „przepchnąć” wynik w eliminacjach, nie stracić kontaktu z czołówką w lidze, a wypracowana na obozie baza miała przynieść pozytywny efekt w dalszej części rundy jesiennej. To tyle z teorii, praktyka życiowa jak zwykle pokazała swoje- Legia po przerwie na kadrę gra jeszcze gorzej, niż wcześniej. O ile w spotkaniu z Rakowem były jeszcze jakieś pojedyncze groźne sytuacje w ofensywie, tak mecz z Pogonią był pod tym względem absolutnym skandalem. Tak nie może grać drużyna z ambicjami na mistrzostwo Polski.

Mecz z Rakowem Marka Papszuna był spotkaniem o wysokiej temperaturze. Na ławkach wrzało, na boisku (również za sprawą nie najlepszego prowadzenia meczu przez sędziego Jarosława Przybyła) było więcej gry w kości, niż w piłkę nożną. W tym to meczu Raków różnił się od Legii tym, że swoją sytuację wykorzystał i mógł cierpliwie obserwować, jak Wojskowi biją głową w mur. Może gdyby strzał Jean-Pierre’a Nsame wylądował centymetr niżej, to Legia już nie wypuściłaby z rąk prowadzenia? Tego nie dowiemy się nigdy i takie gdybanie zbyt wiele sensu nie ma. Powtórzę się – drużyna, która deklaruje gotowość do walki o mistrzostwo Polski w takim spotkaniu z bezpośrednim rywalem do tytułu musi wywalczyć przynajmniej remis.

Tak jak po starciu z Medalikami można było powiedzieć, że niewiele zabrakło, aby szala zwycięstwa przechyliła się na naszą stronę, tak po wyjeździe do Szczecina już nie ma żadnych wymówek. Zagraliśmy absolutnie skandalicznie i nic nie usprawiedliwia poziomu naszej gry w tamtym meczu. W pierwszej połowie nie oddaliśmy żadnego strzału, a w całym spotkaniu stworzyliśmy może jedną groźną sytuację. Brakowało pomysłu i sposobu na przejście linii obronnej Pogoni, która przecież nie należy do najmocniejszych w lidze. Słabo zagrali wszyscy – od niepewnych defensorów, przez niemrawą pomoc, po zagubionych napastników. W tym miejscu szczególnie chciałbym zwrócić uwagę na 2 piłkarzy, którzy jeszcze w lipcu i początkiem sierpnia wyglądali naprawdę dobrze- mianowicie mam na myśli Luquinhasa i Marca Guala. Brazylijczyk zgasł, nie daje konkretów z przodu i często traci piłkę. A co do Hiszpana, to tak jak rok temu wygląda on na całkowicie spalonego psychicznie – gdy na początku drugiej połowy odebrał piłkę Koutrisowi, mógł popędzić sam na sam z bramkarzem gospodarzy. Dał się jednak łatwo dogonić Zechowi do tego stopnia, że nie oddał w tej sytuacji nawet strzału.

Co dalej?

Obecna sytuacja to ostatni dzwonek dla Legii, żeby się obudzić, zanim sezon będzie stracony. W lidze nie ma już więcej miejsca na potknięcia, trzeba punktować, jeśli chce się marzyć o mistrzostwie. Kończy się również granie raz w tygodniu, od teraz trzeba będzie już łączyć grę w lidze z europejskimi pucharami. Goncalo Feio ma przed sobą poważne wyzwanie- kibice mają dość jego pięknych słów na konferencjach prasowych, chcą konkretów. Pozaboiskowe ekscesy Portugalczyka były do zniesienia, gdy wyniki się zgadzały. Teraz jednak są już nie do zniesienia i tylko potęgują wściekłość po porażkach. Pisałem we wstępie wyżej o swoistym deja-vu, jakie mam, gdy patrzę na obecną Legię. Żeby wyrwać się z tej sytuacji i uniknąć losu swojego poprzednika, Feio musi coś zmienić w grze zespołu. Nie kupuję tego, że nie ma z czego szyć – kadra stołecznego klubu ma braki, ale nie przesadzajmy, że ci zawodnicy są skazani na granie w tak prymitywny sposób.

Osobnym tematem jest persona dyrektora sportowego klubu, Jacka Zielińskiego. Wiele osób mylnie przypisuje mojej osobie usilne bronienie wszystkich jego decyzji. Osobiście uważam, że po zmarnowaniu szansy na mistrzostwo Polski i odpuszczeniu zimowego okienka, Jacek Zieliński nie powinien dalej być dyrektorem sportowym Legii. Jednocześnie nie mam problemu z tym, aby niektóre z jego decyzji ocenić pozytywnie- jak chociażby nieprzedłużenie kontraktu z Josue wbrew opinii publicznej. Również letnie transfery wyglądały obiecująco i nie chciałem krytykować ich dla zasady. Na papierze się wszystko zgadzało, więc wolałem wstrzymać się z krytyką i dać każdemu z zawodników trochę czasu. Ryoya Morishita jest najlepszym przykładem, że piłkarz może potrzebować czasu, aby odnaleźć się w nowym środowisku. Obecnie uważam, że nadal jest za wcześnie na ocenę niektórych zawodników, choć widać już konkretne wady kilku z nich – Claude Goncalves zupełnie nie przystaje do poziomu fizyczności gry w Ekstraklasie, Portugalczyk gra miękko, odstawia często nogę i w banalnych sytuacjach traci piłki. To ma być następca Bartosza Slisza? Sergio Barcia fajnie wyprowadza piłkę, ale co z tego, skoro co chwilę popełnia błąd bezpośrednio prowadzący do straty bramki? Jean-Pierre Nsame wydawał się idealnym napastnikiem do Legii, która miała problemy z wykończeniem, więc co zrobiliśmy? Ano zmieniliśmy styl gry na taki, w którym wszystkie jego zalety są ukryte, a wady wyeksponowane. No to chyba średnio działa ta współpraca między trenerem, a dyrektorem sportowym…

Zbierając to wszystko razem uważam, że Jacek Zieliński wyczerpał już limit swoich błędów. Umie sprowadzić ciekawych zawodników, ale na kluczowych pozycjach grają piłkarze nieprzystosowani do tego, jak chce grać Legia. Gramy na jedną szóstkę, po czym sprowadzamy Goncalvesa, który w Łudogorcu miał obok siebie drugiego zawodnika do pomocy na tej pozycji. Te przykłady można mnożyć, dlatego dochodzę do wniosku, że potrzebujemy kogoś nowego na stanowisku dyrektora sportowego. W takim klubie jak Legia powinna to być osoba obeznana w zagranicznych rynkach, a nie preferująca w większości doraźne ruchy, jak najmniej ryzykowne.

Podsumowanie

Przyszłość Legii nie rysuje się w kolorowych barwach. Przed nami mecz z Górnikiem, który odpowie nam na pytanie, czy to światełko w tunelu jest drogą ku lepszemu, czy może pędzącym na nas pociągiem. Jedno jest pewne- w przypadku porażki, a nawet remisu, atmosfera wokół klubu zrobi się jeszcze bardziej toksyczna i wątpię, aby w takim wypadku Feio i Zieliński zdołali utrzymać się na swoich stanowiskach. Szczerze mówiąc, wolałbym nie musieć się o tym przekonywać…

Share via
Copy link