
Ostatnie pół roku dla kibiców klubu z Łazienkowskiej 3 można porównać do przejażdżki rollercoasterem. Po znakomitym starcie drużyna złapała w październiku poważną zadyszkę i pojawił się w Warszawie strach przed powtórzeniem scenariusza z feralnego sezonu 2021/22, kiedy to Legia musiała bronić się przed spadkiem. Tak dramatycznego scenariusza co prawda udało się uniknąć, natomiast rozbudzone w sierpniu i wrześniu nastroje pod koniec grudnia z pewnością były o wiele bardziej stonowane. Co się wydarzyło w klubie podczas zimowego okna transferowego? Jakie były przyczyny jesiennego kryzysu i czy udało się znaleźć na nie remedium? Jak daleko ostatecznie ta karawana pod przewodnictwem Kosty Runjaica zajedzie? Czy Legia ma jeszcze szanse na Mistrzostwo, czy może to marzenie będzie trzeba odłożyć na przyszły sezon? Odpowiedzi na te oraz inne pytania postaram się udzielić w poniższym tekście, będącym zarazem pierwszym z cyklu „Stacja: Legia”, w którym co jakiś czas będę dzielił się swoimi opiniami na temat bieżących wydarzeń z życia najbardziej utytułowanego klubu w Polsce.
Pracowita zima w gabinetach
Trzeba przyznać, że tej zimy w dziale sportowym nie próżnowano, zwłaszcza w temacie „odchudzenia” kadry, bowiem Legię opuściło aż 8 zawodników:
- Makana Baku, Gabriel Kobylak, Cezary Miszta, Igor Strzałek (wypożyczenia);
- Robert Pich, Patryk Sokołowski (koniec kontraktu), Lindsay Rose (rozwiązanie kontraktu za porozumieniem stron);
- Bartosz Slisz (transfer wychodzący za 3,5 miliona dolarów do Atlanty United);
Szczególnie to ostatnie odejście może zaboleć kibiców warszawskiego zespołu- Slisz w ostatnich miesiącach był jednym z kluczowych graczy środka pola, niejako spajając defensywę z ofensywą. Na plus dla dyrektora Jacka Zielińskiego należy zapisać pozbycie się z kadry zawodników, którzy w ostatniej rundzie nie grali zbyt często, stanowiąc jednocześnie spore obciążenie dla budżetu. Również wypożyczenia młodych piłkarzy do klubów, gdzie będą mieli większe szanse na grę, to zdecydowanie dobry ruch.
Jeśli idzie o transfery przychodzące do zespołu, to w tym oknie transferowym w Legii ewidentnie postawiono na strategię „nie ilość, a jakość”. Na Łazienkowską zawitało jedynie 2 zawodników:
- Ryoya Morishita (wypożyczenie z opcją wykupu z Nagoyi Grampus);
- Qendrim Zyba (wypożyczenie z opcją wykupu z FC Ballkani);
Japoński wahadłowy zdążył już skraść serca kibiców Legii i stać się gwiazdą klubowych social mediów. Pozostaje mieć nadzieję, że na boisku będzie prezentował się równie efektownie i podejmie skuteczną rywalizację na tej pozycji. Z kolei kosowiański pomocnik, mający już stosunkowo spore jak na swój wiek doświadczenie w europejskich pucharach, ma docelowo stać się następcą Bartosza Slisza. Z całościową oceną obu zawodników lepiej się jeszcze wstrzymać, jednak można żywić nadzieję, że nie okażą się oni jedynie uzupełnieniami, a wartościowymi wzmocnieniami kadry.
Skoro było tak dobrze, to dlaczego zrobiło się tak źle?
Zagwozdka, która trapi wielu kibiców Legii w ostatnim czasie, to która twarz ich ukochanego zespołu z jesieni jest prawdziwa: ta, która od lipca do września szła jak burza przez kolejne wyzwania? Czy może ta notująca w Ekstraklasie wyniki znacznie poniżej oczekiwań, jak gdyby czekając z utęsknieniem na koniec rundy? Którą z tych twarzy zobaczymy wiosną? Czy zespół w porównaniu do jesieni jest mocniejszy, czy wręcz przeciwnie- po stracie jednego z kluczowych graczy środka pola rozsypie się całkowicie? Na te pytania trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Z pewnością ostatnie pół roku było potężnym kapitałem doświadczeń dla drużyny oraz sztabu, z którego mogli oni wyciągnąć wiele pożytecznych wniosków na przyszłość. Gdybym miał sam wskazać główne przyczyny jesiennego kryzysu, to byłyby to 2 rzeczy:
- Przeciekająca już od początku sezonu linia defensywna
- Kryzys formy Pawła Wszołka, Marca Guala i Tomasa Pekharta.
Remedium na pierwszy z tych problemów moim zdaniem może być tylko czas. Dlaczego akurat czas? Ano dlatego, że każdy z zawodników, którzy obecnie występują w linii defensywnej warszawskiego zespołu w mojej ocenie prezentuje odpowiednią jakość. Widzieliśmy przecież, jak potrafili zagrać przeciwko topowej drużynie z Premier League, czy półfinaliście poprzedniej edycji Ligi Konferencji. Można więc zapytać: „Czemu nie mogli tak grać z ŁKSem/Wartą/Stalą itp.?” Według mnie jest to spowodowane zwyczajnie brakiem dostatecznego zgrania na boisku. Może to wynikać choćby z tego że aż 3 z 6 środkowych obrońców Legii, to gracze, którzy trafili do klubu latem 2023 roku (Pankov, Kapuadi, Burch). I tylko kolejne spędzane razem minuty w trakcie meczów i treningów pozwolą im wykształcić nić porozumienia między sobą oraz pozostałymi kolegami z drużyny. Pewną zagadką w linii defensywnej jest też kwestia Rafała Augustyniaka, który w trakcie zimowych przygotowań występował głównie w środku pola. Jest możliwe, że ulegnie to zmianie po transferze Qendrima Zyby i wówczas Polak ponownie będzie brany pod uwagę w pierwszej kolejności do gry jako stoper.
Druga z wymienionych przeze mnie kwestii jest już nieco bardziej skomplikowana i nie tak prosta do rozwiązania, jak by się mogło wydawać. Paweł Wszołek na początku sezonu był w życiowej formie, co zaowocowało powołaniem do Reprezentacji Polski. Nie miał jednak w Legii kogoś, kto mógłby go zluzować w niektórych meczach bez wyraźnego uszczerbku na jakości. Ani Makana Baku, ani próbowany na prawym wahadle Gil Dias (czy też w nieco desperackich przypadkach Maciej Rosołek!) nie byli w stanie dać choć namiastki tego, co gwarantował Paweł, dogrywający rundę z urazem przywodziciela. Klub zareagował na ten problem, ściągając z ligi japońskiej Ryoyę Morishitę, który jak na razie daje nadzieję na bycie realną alternatywą dla Polaka. Czas jednak pokaże, czy ów nadzieja nie okaże się płonna, choć ja ze swojej strony jestem optymistą co do Japończyka.
Z kolei kryzys formy Marca Guala i Tomasa Pekharta moim zdaniem wynikał bardziej z tego, że obu z nich przerosła intensywność gry co 3 dni. Czech sam przyznawał, że fizycznie było to dla niego trudne doświadczenie, wynikające – jak możemy się domyślać – z jego wieku (w maju skończy już 35 lat). Początek sezonu był fantastyczny w jego wykonaniu, trafiał zarówno w pucharach, jak i w lidze (choć należy brać poprawkę, że w Ekstraklasie strzelał głównie drużynom z dołu tabeli). Optymizmem pod kątem wiosny może napawać fakt, że Legia rozegra o wiele mniej meczów, niż jesienią, a samemu Pekhartowi wyrósł poważny rywal do walki o miejsce w podstawowym składzie w osobie Blaza Kramera. Wydaje się, że Słoweniec wreszcie uporał się ze swoimi problemami zdrowotnymi, dzięki czemu będzie mógł być realną alternatywą dla Czecha. Pozwoli to trenerowi w optymalnym stopniu korzystać z ich usług, zależnie od rywala z jakim akurat Legia będzie się w danym meczu mierzyła.
A co do hiszpańskiego Króla Strzelców poprzedniej edycji Ekstraklasy, to problem wydawał się być bardziej psychiczny, niż fizyczny. Ten zawodnik po raz pierwszy w swojej karierze doświadczył gry na takiej intensywności w tak krótkim odstępie czasu. Po dobrym początku sezonu Gual zaciął się strzelecko, nie mógł się przełamać i potem w kolejnych meczach czasami wręcz za bardzo chciał zdobyć bramkę. Podejmował przez to złe decyzje i cała spirala nakręcała się od nowa. Pozostaje mieć nadzieję, że Hiszpan po pół roku przetarcia w Legii przegoni gnębiące go demony i powróci do formy z lata. W przeciwnym wypadku drużyna będzie skazana, aby na pozycji podwieszonego napastnika liczyć wyłącznie na błysk Ernesta Muciego. Albańczyk ma tendencję do znikania w niektórych meczach i nieco brakuje mu regularności, choć z pewnością z każdą kolejną rundą w Legii jest z tym u niego lepiej.
Będzie ten Mistrz, czy nie?
Przed sezonem z Łazienkowskiej płynęły wyraźne deklaracje, że niezależnie od wyników w europejskich pucharach celem nadrzędnym pozostaje wygranie Ekstraklasy. W tej sprawie nic się w klubie nie zmieniło- wszyscy podkreślają na każdym kroku, że jeszcze nic nie jest przegrane, walka ciągle trwa i nie można ich przekreślać. Legia aktualnie znajduje się dopiero na 5 miejscu i do lidera traci tyle samo (9) punktów, co rok temu przed rozpoczęciem wiosennych zmagań. Sytuacja jest więc trudna, ale z pewnością nie beznadziejna. Z pewnością należy stwierdzić, że terminarz rundy rewanżowej w Ekstraklasie ułożył się dla Legii wyjątkowo korzystnie, bowiem do marcowej przerwy prezentuje się on następująco:
- 09.02. Ruch (wyjazd);
- 15.02. Molde FK (wyjazd);
- 18.02. Puszcza (dom);
- 22.02. Molde FK (dom);
- 25.02. Korona (wyjazd);
- 02.03. Pogoń (dom);
- 10.03. Widzew (wyjazd);
- 15-17.03. (dokładna data jeszcze nie została podana) Piast (dom);
- 7 i 14.03. data ewentualnych spotkań z 1/8 finału Ligi Konferencji w przypadku awansu z Molde FK
Na pierwszy rzut oka widać, że w pierwszej fazie rundy wiosennej Legia będzie się mierzyć głównie z rywalami z dołu tabeli. Jest to więc dobra szansa, aby poprawić swój bilans punktowy, zwłaszcza, że w tym czasie czołówka tabeli rozegra sporo spotkań między sobą i siłą rzeczy ktoś pogubi punkty:
- Pogoń vs Śląsk (20 kolejka)
- Jagiellonia vs Lech (21 kolejka)
- Lech vs Śląsk (22 kolejka)
- Raków vs Lech (23 kolejka)
- Jagiellonia vs Śląsk (24 kolejka)
W tym czasie Legia zmierzy się tylko raz z drużyną z górnej połowy tabeli- z Pogonią Szczecin u siebie w 23 kolejce. Na korzyść „Wojskowych” przemawia fakt, że przed tym prestiżowym spotkaniem będą mieli tydzień przerwy na spokojny trening. Z kolei „Portowcy” kilka dni wcześniej będą musieli skonfrontować się w ćwierćfinale Pucharu Polski z poznańskim Lechem. Warto też zauważyć, że ewentualna rywalizacja w 1/8 Ligi Konferencji w przypadku wyeliminowania Molde nie może być dla piłkarzy Kosty Runjaica wymówką dla niskiej pozycji w Ekstraklasie. Legia ma na tyle szeroki skład, że wymiana 2-3 ogniw w wyjściowej jedenastce na dany mecz ligowy nie powinna spowodować drastycznego spadku w jakości gry zespołu, zwłaszcza przeciwko rywalom z dolnych rejonów tabeli. Taki terminarz jest więc z jednej strony szansą, a z drugiej sporym zagrożeniem- zawodnicy mogą do niektórych meczów podejść zbyt pewni siebie, z przekonaniem, że „samo się wygra”. I to właśnie nieodpowiednie podejście piłkarzy jest tym, o co jako kibic tej drużyny martwię się najbardziej. Taka postawa bardzo często kończy się bolesnym zderzeniem z rzeczywistością, pozostaje więc mieć nadzieję, że sztab uczulił zawodników na to, aby do każdego spotkania podchodzili ze zresetowaną głową i w pełni skoncentrowani. Jeżeli Legia chce się do samego końca liczyć w walce o Mistrzostwo Polski, to w tych 6 kolejkach Ekstraklasy może sobie pozwolić na co najwyżej jedną stratę punktów. Później w kwietniu po wyjeździe do Zabrza legionistów czekają domowe rywalizacje z Jagiellonią i Śląskiem, a między nimi wyjazd do Częstochowy, zatem skala trudności z pewnością pójdzie wówczas do góry.
Podsumowanie
W tej rundzie nie ma już miejsca na falstart i wpadki w pierwszych kolejkach. Jeśli legioniści zagrają na swoim optymalnym poziomie, w pełni skoncentrowani, to są nadal w stanie nawiązać walkę o tytuł. Wiadomo jednak, że każdy mecz to inna historia i nikt za zasługi warszawiakom punktów nie odda. Gdyby Legii udało się w tym sezonie wywalczyć Mistrzostwo Polski i połączyć to z udaną przygodą na europejskich boiskach, to byłby to w jej wykonaniu sezon niemal idealny, nawiązujący do czasów prezesury Bogusława Leśnodorskiego, gdy europejskie boje nie przeszkadzały we wstawianiu kolejnych pucharów do klubowej gabloty. Ale żeby te marzenia mogły stać się rzeczywistością, trzeba najpierw na to solidnie zapracować. Sami zawodnicy narzucają sobie dość dużą presję własnymi deklaracjami, natomiast najwyraźniej wzięli sobie do serca słowa swojego trenera „My jesteśmy Legia. My kochamy presję”.

